środa, 28 października 2020

"Nevermind" - Nirvana [Recenzja]

Po kilku koncertach promujących Bleach, z zespołu odszedł perkusista - Chad Channing. Taką przynajmniej wersję podaję się oficjalnie. W rzeczywistości został wyrzucony przez dwóch pozostałych. Na początku okazywał w studiu kreatywność, jednak później stał się tylko "automatem perkusyjnym", a dodatkowo między nim a Cobainem pojawiały się liczne napięcia. Rozpoczęły się więc poszukiwania nowego bębniarza. Oczywiście część trasy trzeba było w związku z tym przełożyć. Utrata muzyka stała się jednak w kluczowym momencie, ponieważ Sub Pop dostawał coraz to nowe oferty znacznie większych wytwórni, które chciały pozyskać Nirvanę, jako wschodzącą gwiazdę sceny alternatywnej. Sub Pop chciał jednak zachować jakieś udziały, więc Cobain i Novoselic uznali, że skoro mają podpisywać nowy kontrakt z Sub Pop, który sprzymierza się z większą wytwórnią, to lepiej podpisać kontrakt bezpośrednio z tym bardziej znaczącym graczem.
No, ale w między czasie zdążyli nagrać jeszcze kolejny singiel dla Sub Pop. 11 lipca wraz z perkusistą Danem Petersem (Mudhoney) weszli do studia, by nagrać Sliver. No, początkowo mieli nagrać In Bloom, bo mieli to już zarejestrowane na demówce, ale w wyniku próby z Petersem, narodził się zupełnie nowy utwór. Pierwsza wersja została zarejestrowana w godzinę. Nie mieli jednak studia na wyłączność, więc musieli przerwać pracę w połowie i wrócić dopiero po dwóch tygodniach. We wrześniu ukazał się więc Sliver z piosenką Dive na stronie B. Nirvana ruszyła w trasę po Zachodnim Wybrzeżu, jednak znów z innym perkusistą - Dale'em Croverem. Supportowali tam Sonic Youth, czyli zespół, który wydał płytę w wielkiej wytwórni, nie tracąc zarazem wiarygodności, jako niszowy, alternatywny zespół. 
W sierpniu 1990 roku Kurt i Krist wybrali się na koncert zespołu Scream. Na scenie po raz pierwszy zobaczyli wówczas Dave'a Grohla - perkusistę. Zespół jednak się rozpadał, więc dzięki kilku wspólnym kontaktom, Cobain i Novoselic przyjęli do siebie Grohla, pozbywając się Petersa. Następnie ruszyli w trasę, ogrywając nowego członka zespołu. Grało im się świetnie, więc coraz odważniej zaczęli grać na koncertach nowe utwory. 
Pod koniec kwietnia 1991  muzycy wyjechali do Los Angeles. Mieli nagrywać swój pierwszy album dla wielkiej wytwórni. Najpierw spędzili kilka dni w sali prób. Na producenta - po długich dyskusjach z wytwórnią - w końcu wybrany został Butch Vig. Z tym, że praca Viga nie była zbyt ciężka - zespół wysłał mu taśmy demo, w których aranżacje były gotowe, a teksty wymagające dopracowania. Butch zasugerował więc tylko parę rzeczy, a potem nadzorował miksy. Nagrywania szły szybko; Cobain bardzo nie lubił kilkukrotnego podchodzenia do wokali, więc często śpiewał z taką pasją, że pod koniec dnia miał zdarte gardło. Vig zachęcał jednak muzyków, by dublowali swoje instrumentalne partie, dzięki czemu będą mogli uzyskać głębsze i pełniejsze brzmienie. Cobain nie chciał dublować swoich wokali, ale gdy Butch powiedział mu, że tak samo robił też John Lennon, Kurt ustąpił. Ostatecznie jednak, gdy Vig przymierzał się do miksowania, został zwolniony. Przedstawiciele wytwórni uznali, że jego zbyt surowa produkcja nie zagwarantuje Nevermind odpowiednio wielkiego sukcesu. Na jego miejsce wskoczył Andy Wallace, który zmiksował całość w jakieś dziesięć dni. 
Nikt chyba jednak nie spodziewał się sukcesu, który odniosło Nevermind. Strąciło ze szczytu list Billboardu Dangerous Michaela Jacksona, sprzedawało się w milionach egzemplarzy, a Smells Like Teen Spirit stał się wielkim przebojem. Nirvana więc wreszcie mogła nie bać się o to, jak przetrwać kolejny dzień, jednak zyskali zarazem popularność tak wielką, której nie tylko się nie spodziewali, ale nawet nie chcieli. To właśnie ta popularność doprowadziła do pogarszania się stanu psychicznego coraz bardziej zamykającego się w sobie i żyjącego w świecie heroiny Kurta, doprowadzając ostatecznie do jego śmierci 4 lata później.

Nirvana od początku zdawała sobie sprawę z potencjału, jakie niesie Smells Like Teen Spirit. Wobec tego wręcz bezczelna wydaje się odwaga zespołu, który zdecydował się umieścić tę właśnie kompozycję na samym początku płyty. Rozpoczynamy chwytliwym riffem, który wpada w ucho jeszcze zanim w ogóle wejdzie wokal Cobaina. To energetyczny i pełen agresji kawałek, który - co ironiczne - opowiada o apatii pokolenia lat 90. Ten tekst to też krytyka Kurta wobec młodych ludzi, który wszystko kwitują wzruszeniem ramion i nie mają żadnych potrzeb rozwoju lub czynienia dobra. W tym wszystkim pojawiają się także typowe dla niego, sarkastyczne komentarze (sam przyznaje, że jest najgorszy w tym, co robi najlepiej, a całość kwituje "wszystko mi jedno, nieważne", co jest ironicznym przyznaniem się, że sam należy do tej generacji, automatycznie samemu strzelając sobie w kolano zanim zdążył zrobić to jakikolwiek krytyk). Same zwrotki są też pełne znużenia, niechęci i rezygnacji, by wszystko przerwać agresywnym, wykrzyczanym refrenem, który ujawnia dopiero w pełni dynamikę tej piosenki. Nirvana miała być z założenia grupą daleką od mainstreamu, jednak stworzyła jeden z hymnów lat 90., który po dziś dzień jest nie tylko najważniejszym utworem Nirvany, ale i jednym z najistotniejszych całej dekady. Umieszczając tę piosenkę na samym początku albumu, muzycy rzucają nam wyzwanie. A ten utwór jest tak cholernie dobry i działa mimo tylu przesłuchań, że po prostu nie mamy wyboru. Musimy podjąć rękawicę.

With the lights out, it's less dangerous
Here we are now, entertain us
I feel stupid and contagious
Here we are now, entertain us
A mulatto
An albino
A mosquito
My libido
Yeah, hey, yay

And I forget just why I taste
Oh yeah, I guess it makes me smile
I found it hard, it's hard to find
Oh well, whatever, never mind

Jeśli ktoś jednak myśli, że na tym kończy się arsenał przebojów Nirvany na tym krążku, to z tego przekonania z pewnością wyprowadzą go pierwsze takty In Bloom. To kolejny wielki hit zespołu, który do dziś nie zestarzał się ani trochę. Co więcej, wciąż jest aktualny. Ale o czym tak właściwie jest ta piosenka? Otóż to kolejna kpina Cobaina ze słuchaczy, którzy oczekują chwytliwych melodii i przestają zwracać uwagę na to, o czym te utwory opowiadają. Tu na przykład Kurt śpiewa o rozmnażaniu, płodności natury, a także o prostactwu słuchacza. Ironią może być to, że te przytyki wydają się wciąż bardzo aktualne, a Cobain wiedział, co robi. Ten tekst obudował cholernie wpadającą w ucho melodią, a stacje radiowe nie miały innego wyboru, jak po prostu to grać, bo In Bloom stało się z miejsca przebojem i jest nim do dziś. I po dziś dzień słuchacze słuchają tego numeru, nucąc potem nawet pod nosem te refreny. Co jednak ważniejsze, ta piosenka po prostu do dziś zniewala. Szczególnie po tak mocnym i energicznym Smells Like Teen Spirit, ten utwór ujmuje swoją chwytliwością i nośnymi refrenami. Na uwagę szczególnie zasługują mocarne bębny Grohla. Cobain i Novoselic oczywiście trzymają fason, ale to, co wyrabia tu Dave, zasługuje na osobną wzmiankę.

Sell the kids for food
Weather changes moods
Spring is here again
Reproductive glands

He's the one
Who likes all our pretty songs
And he likes to sing along
And he likes to shoot his gun
But he knows not what it means
Knows not what it means, when I say

Come as You Are to względne wyciszenie po poprzednich dwóch ciosach. W tym numerze mamy już senną atmosferę i Cobaina śpiewającego jakby był w stanie katatonii. Pojawiają się przytłumione wokale i tekst, który może być mylący. Z jednej strony Kurt prezentuje się jako osoba otwarta, która z radością przyjmie każdego, ale po chwili dodaje, że tylko jeśli będzie "taki, jak on chce". W przeciwieństwie do dwóch poprzednich numerów, nie ma tu jednoznacznego refrenu, co nie znaczy, że utwór w czymkolwiek im ustępuje. Mamy tu tę samą dawkę chwytliwego grania, uzależniających zaśpiewów i kolejną melodię, która nie pozwala się od siebie uwolnić jeszcze długo po przesłuchaniu.

Come as you are, as you were
As I want you to be
As a friend, as a friend
As a known enemy

Powrotem do bardziej agresywnego grania jest Breed. Gdyby ktoś zadawał sobie pytanie: "Jak brzmiałoby Bleach, gdyby było mniej niechlujnie nagrane i zagrane?", to ten numer chyba jest całkiem niezłą odpowiedzią. Mamy tu jazgot, dość zwięzły tekst, skandowanie, świetną melodię i znakomite tempo. Leci to wszystko na łeb na szyję tak rewelacyjnie, że nawet nie zdążymy się połapać, kiedy ten utwór już zleciał. Rewelacyjne granie, szkoda że słabiej pamiętane niż wcale nie lepsze poprzednie parę numerów. Może mniej radiowe, ale to właśnie w tym jest jego siła.

Even if you have, even if you need
I don't mean to stare, we don't have to breed
We could plant a house, we could build a tree
I don't even care, we could have all three
She said

Jeszcze ciekawszym numerem jest Lithium, w którym Cobain gra na emocjach. Najpierw śpiewa do relatywnie wesołej melodii tekst, w którym opowiada o zaburzeniach maniakalno-depresyjnych, który być może ma związek z pierwszymi próbami zażywana narkotyków przez Kurta. Pierwsze linijki nawiązują do schizofrenii, a Cobain po wydaniu Nevermind podkreślał, że piosenka opowiada o stanie niepewności i katatonii, w który wpadają ludzie samotni, szukając potem pocieszenia np. w Kościele. Bo mimo tych wesołych (jak na Nirvanę) dźwięków w zwrotce, to Cobain śpiewa tu o samotności, pustce i potrzebie akceptacji. Zaczynamy już darzyć sympatią podmiot liryczny, kiedy Nirvana nagle zaczyna grać ostrzej, a Kurt najpierw się po prostu wydziera, a potem wyśpiewuje ponurą litanię, w której raczej ogłasza zamiar niesienia kary i zemsty niż miłości. Tekst jest więc niebanalny, a w ślad za nim idzie pokręcona kompozycja, która zmienia nastrój i sprawia, że czujemy się jak bohater tekstu - balansujemy na krawędzi między obłędem a racjonalnością. A gwałtowne urwanie piosenki nie kieruje nas ostatecznie w żadną stronę i zostajemy z tą niepewnością.

I'm so happy, 'cause today I've found my friends
They're in my head
I'm so ugly, that's okay, 'cause so are you
We've broke our mirrors
Sunday morning, is every day for all I care
And I'm not scared
Light my candles, in a daze, 'cause I've found God

Jednym z największych tekstowych majstersztyków Cobaina jest Polly, gdzie opowiedziana jest autentyczna historia zgwałconej czternastolatki. Kurt opowiada jednak z perspektywy gwałciciela, nie skupiając się na jego krytykowaniu, wyszydzaniu i potępianiu. Wręcz przeciwnie, stara się spojrzeć na sytuację z jego strony, tworząc portret empatycznego i zagubionego człowieka. Początkowo piosenka miała mieć znacznie ostrzejszą aranżację, a jej pierwszą wersję nagrano jeszcze w 1989 roku. Ostatecznie jednak przychylono się do jej wydania nagranego przez Cobaina w domu na demówkę. A więc przez większość piosenki mamy tylko Kurta z gitarą akustyczną. Ten delikatny i bardzo intymny nastrój kontrastuje z mocnym w wydźwięku tekście, czyniąc ten numer jednym z bardziej poruszających kawałków Nirvany. Emocjonalne wokale, ascetyczny aranż i świetna, kolejna wpadająca w ucho melodia. Kolejny świetny numer.

Polly wants a cracker
Maybe she would like some food
She asks me to untie her
Chase would be nice for a few

Isn't me, have a seed
Let me clip, dirty wings
Let me take a ride, cut yourself
Want some help, please myself
Got some rope, have been told
Promise you, have been true
Let me take a ride, cut yourself
Want some help, please myself

No i wracamy do rewelacyjnego, mniej komercyjnego i agresywnego grania. Territorial Pissings to kolejny dowód na to, że Nirvana nie porzuciła punku na rzecz nieco większego ukłonu w stronę masowej publiczności. Agresywne wejście perkusji i lecimy z tym koksem bez owijania w bawełnę. Cobain daje tu kolejną popisówkę, jako wokalista, który wydziera się, aż (nie)miło słuchać. Kolejny kozacki numer, od którego trudno się oderwać.

When I was an alien, cultures weren't opinions

Gotta find a way, to find a way, when I'm there
Gotta find a way - a better way - I had better wait

Never met a wise man, if so it's a woman

Drain You Cobain uznawał za jeden ze swoich najulubieńszych utworów Nirvany. Najlepiej świadczy o tym fakt, że zespół grał go na koncertach znacznie częściej niż Smells Like Teen Spirit. Dzięki optymistycznej melodii, wydaje się być też jednym z bardziej pozytywnych momentów Nevermind. Tekstowo oczywiście nie jest wciąż za wesoło, bo Cobain opowiada tu o niszczącym uzależnieniu od drugiej osoby wynikającym z zakochania. Nie przykrywa to wciąż jednak optymistycznej nuty kompozycji. Muszę przyznać jednak, że to pierwsza piosenka na Nevermind, która jakoś mi nie podchodzi. Wydaje się być mało przekonująca i raczej średnio ciekawa w porównaniu z poprzednimi. Najciekawsze wydaje się mostek ze sprzężeniami i dziwnymi piskami gitar i fajną perkusyjną partią Grohla. Reszta piosenki jest natomiast taka sobie.

One baby to another says
I'm lucky to have met you
I don't care what you think
Unless it is about me
It is now my duty to completely drain you
I travel through a tube
And end up in your infection

Chew your meat for you
Pass it back and forth
In a passionate kiss
From my mouth to yours
I like you

Znacznie bardziej wolę Lounge Act. Mało tego, po tych wielu przesłuchaniach Nevermind, powiedziałbym nawet, że to jeden z moich ulubionych momentów. Najpierw krótkie intro na basie, a później ruszamy bez żadnych niepotrzebnych wstępów. Kawałek może nie powala tempem, nie ma tu żadnych wydziwianek, a proste granie, które swój moment kulminacyjny ma pod koniec, gdy Cobain świetnie wykrzykuje zwrotkę. Serio, mam ciarki za każdym razem, gdy tego słucham. 

Don't tell me what I wanna hear
Afraid of never knowing fear
Experience anything you need
I'll keep fighting jealousy
Until it's fucking gone

I've got this friend, you see
Who makes me feel and I
Wanted more than I could steal
I'll arrest myself, I'll wear a shield
I'll go out of my way to prove I still
Smell her on you

Stay Away zaczyna z kolei popisówka Grohla na bębnach. Potem jest już dość typowo jak na Nirvanę, ale nie znaczy to wcale, że utwór nudzi, albo jest mało ciekawy, wręcz przeciwnie. Refreny potrafią przyczepić się do słuchacza na resztę dnia, a przekonujący, głównie skandowany przez Cobaina tekst robi wrażenie. Jak zresztą i cała piosenka.

Monkey see, monkey do
I don't know why I'd - rather be dead than cool
I don't know why - every line ends in rhyme
I don't know why - less is more, love is blind
I don't know why

O ile Drain You raczej średnio lubię, o tyle On a Plain jakoś mnie irytuje. I nawet nie potrafię podać uzasadnienia, dlaczego tak jest. Mam po prostu nieodparte wrażenie, że Kurt za wszelką cenę chciał pokazać, że świetnie czuje melodykę Beatlesów i potrafi ją dociążyć w taki sposób, by pasowała do reszty płyty. No do mnie to nie przemawia, a ta "chwytliwość" wręcz mnie odpycha od tego utworu. Nie jest to może jakaś tragedia, ale zdecydowanie nie dla mnie.

My mother died every night
It's safe to say, don't quote me on that

I love myself better than you
I know it's wrong so what should I do?

The black sheep got blackmailed again
Forgot to put on the zip code

I love myself better than you
I know it's wrong so what should I do?

Najmocniejszy cios Nirvana zostawiła jednak na sam koniec. Bowiem po wszystkich mocniejszych i słabszych momentach otrzymujemy przygnębiający Something in the Way. To jeden z najbardziej ponurych, cynicznych, dojmujących tekstów Cobaina. Czuć tu niemal namacalnie samotność, wyobcowanie, porzucenie, alienację i rezygnację. Podobno do nagrania muzycy podchodzili kilka razy, jednak za każdym Cobain przerywał i mówił, że to nie ma sensu. Poszedł w końcu do producenta, wziął gitarę akustyczną i zagrał mu to w takiej wersji, w jakiej napisał to i nagrał na taśmę demo w domu. Producent zrozumiał wtedy, że to musi być piosenka delikatna. Zagonił więc Kurta do nagrywania, wyłączył klimatyzację, słuchawki i wszystko, co mogłoby zakłócić ciche wokale Cobaina i po prostu kazał mu śpiewać. Novoselic, Grohl i wiolonczela zostały dodane później. Szkoda, że po tak pięknej piosence mamy tu jeszcze Endless, Nameless, czyli chaotyczną improwizację, w której muzycy napieprzają bez melodii, bez ładu i składu. Kompletnie niszczy to dojmujący i ponury wydźwięk Something in the Way.

Underneath the bridge
The tarp has sprung a leak
And the animals I've trapped
Have all become my pets
And I'm living off of grass
And the drippings from the ceiling
It's okay to eat fish
'Cause they don't have any feelings


Nevermind nie jest płytą wybitną. Od tego może zacznijmy. Jednak słuchając jej, nietrudno zrozumieć kult, który wokół niej narósł. Lata 90. to powrót do gitarowego, surowego grania po przepełnionych klawiszami, syntezatorami, blichtrem i sztucznością latach 80. Nevermind wydaje się być pomostem między tymi dwoma, zupełnie różnymi dekadami. Reprezentuje zbuntowaną młodzież, którzy czuli się bezwartościowi, zagubieni i chcący zmiany, ale jednocześnie dzięki chwytliwym melodiom, pozwolił im - choćby z radia i z telewizji MTV - dowiedzieć się, że oto "idzie nowe". Dla niektórych Nirvana na tej płycie się sprzedała i w imię komercji i sławy porzuciła ideały, które przyświecały im na Bleach. Dla mnie jednak, zespół się rozwinął. Muzycy oczywiście nie są żadnymi wirtuozami i nie może być tu mowy o wymyślnych popisówkach (na tym polu najlepiej wypada Grohl), ale grają z autentyczną furią, pasją i młodzieńczym wkurwem. Cobain nic nie stracił na wydźwięku jego prostych, ale i wymownych tekstów, a także na wokalnym wygarnięciu. Melodie są chwytliwe, wpadające w ucho i świetnie przemycają często niewygodne i dość przykre treści przypadkowemu słuchaczowi. Nie zamierzam tu ani dokładać kolejnej cegiełki do muru "chwalenia geniuszu" Nevermind, ani też nie zamierzam deklasować jej poziomu i popularności. Jak dla mnie, to bardzo, bardzo dobry album, który niesie masę świetnej, ponadczasowej muzyki. Bo tak naprawdę każdy młody człowiek mógłby utożsamiać się z częstym bohaterem tekstów Cobaina. Dlatego właśnie, 30 lat po wydaniu ten krążek wciąż jest tak ważny, tak uniwersalny i tak dobry. 

Ocena: 8/10


Nevermind: 49:07

1. Smells Like Teen Spirit - 5:01
2. In Bloom - 4:14
3. Come as You Are - 3:39
4. Breed - 3:03
5. Lithium - 4:17
6. Polly - 2:57
7. Territorial Pissings - 2:22
8. Drain You - 3:43
9. Lounge Act - 2:36
10. Stay Away - 3:32
11. On a Plain - 3:16
12. Something in the Way - 10:36

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...