Mimo że grupa Queen nieodzownie kojarzy nam się dziś z Freddiem Mercurym, to warto pamiętać, że nie on był założycielem tego zespołu. Najpierw była grupa 1984 (taka nazwa), jednak w 1968 roku May porzucił ją, by skupić się na edukacji. Wrócił do studiowania, jednak ponownie poczuł, że jednak to muzyka bardziej go pociąga. Założył więc zespół Smile z Timem Staffellem na basie (co ciekawe, Staffell był też w poprzednim zespole Maya, jako wokalista), Chrisem Smithem na klawiszach i Rogerem Taylorem na perkusji. Niedługo potem Smith odszedł jednak z zespołu.
Podczas koncertu w zachodnim Londynie, Staffell zaprzyjaźnił się z Freddiem Bulsarą z Zanzibaru, który studiował modę i okazał się być wielkim fanem Smile. Bardzo chciał przystać do zespołu, jednak muzycy nie byli zbyt zainteresowani.W 1970 roku grupa straciła jednak kolejnego muzyka - Staffella; męczył go wciąż brak większego zainteresowania ze strony masowej publiczności, a także sam gatunek, w którym się poruszali, bowiem zamiast hard rocka, zaczął nagle interesować się soulem i r&b. W zespole zostali więc tylko May i Taylor. Zgodzili się przyjąć Bulsarę, jako wokalistę, a na basie od tej pory zaczął grać Mike Grose - kumpel Taylora.
To właśnie za sprawą sugestii Bulsary muzycy zdecydowali się zmienić nazwę ze Smile na Queen. Sam Freddie zmienił także nazwisko na Mercury (pomysł zaczerpnął z wersu piosenki My Fairy King, którą napisał mniej więcej w tym okresie - "Mother Mercury, look what they've done to me"). Swój pierwszy koncert w tym składzie zagrali 18 lipca w Londynie. Mieli już parę autorskich kompozycji (które potem nagrali na pierwszych dwóch albumach), a braki w repertuarze uzupełniali coverami rockandrollowych klasyków. To właśnie podczas jednego z tych koncertów wypatrzył ich producent, John Anthony, i był bardzo zainteresowany współpracą z nowym zespołem. Wytknął im jednak, że potrzebują lepszego basisty. Grose musiał więc odejść. Następnie przez grupę przewinęło się jeszcze dwóch basistów, zanim w lutym 1971 roku znaleźli tego właściwego, nazwiskiem John Deacon.
Pierwszy koncert z nowym basistą zagrali 2 lipca 1971 roku. Niedługo potem, dzięki znajomościom Maya, zespół wszedł do studia, gdzie nagrał na potrzeby płytki promocyjnej dla producentów i wytwórni, surowe, wczesne wersje ich pięciu autorskich piosenek - Liar, Keep Yourself Alive, Great King Rat, The Night Comes Down i Jesus. Zainteresowała się nimi Charisma Records, która wyłożyła nawet na stół fundusze na nagranie płyty i promocję. Muzycy Queen jednak odrzucili ofertę, gdy dowiedzieli się, że większość swoich środków i energii wytwórnia włoży w promocję Genesis.
Na początku 1972 roku zagrali parę koncertów, ale zaniechali ich na całe 8 miesięcy. W tym czasie wzięli się za nagrywanie płyty, bez której uznali, że to nie ma sensu. Niestety, nie mieli za sobą wytwórni, która zarezerwowałaby im czas pracy w studiu, więc musieli nagrywać tylko wtedy, gdy akurat żadnego "poważnego" artysty tam nie było. A wypadało to tylko między trzecią w nocy, a siódmą rano. Raz minęli się w korytarzu nawet z Davidem Bowiem, który akurat nagrywał słynny The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars.
Promocję albumu zaczęli w lutym 1973 roku, kilkoma nagraniami dla BBC. W marcu podpisali kontrakt z EMI Records, którzy niedługo później wydali na singlu Keep Yourself Alive. Płyta została bardzo dobrze przyjęta przez krytyków, a dzięki temu, że muzyka była zabarwiona nieco cięższymi odmianami rocka, album wstrzelił się też w gusta publiczności, a w następstwie tego pokrył się złotem w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych.
Już na dzień dobry dostajemy mocny, hard rockowy riff ze świetnie, nieco plastikowo, brzmiącą gitarą. To jeden z najlepiej pamiętanych utworów płyty - Keep Yourself Alive. Przede wszystkim kolejne dołączanie instrumentów znakomicie otwiera longplay, nie wspominając już o samej piosence. Szkoda jednak, że potencjału trochę nie wykorzystano i w zwrotkach tempo jakby trochę siada. Nadrabia na szczęście chwytliwy refren z chóralnymi zaśpiewami, które niedługo już miały stać się znakiem rozpoznawczym Queen. Kompozycja została napisana już po zmianie nazwy na Queen, jednak w jej powstawaniu nie brał jeszcze udziału John Deacon. Także Freddie niedużo wniósł do tego numeru jako współautor, a raczej jako aranżer; słychać zresztą już od pierwszego przesłuchania te próby wprowadzenia produkcji i aranżacji, które już niedługo miały zawojować cały świat. Nie zaskakuje także melodyjne, świetna solówka Maya, który wraz z Taylorem znakomicie sprawdza się, jako drugi wokal. Świetny, dynamiczny numer, choć trochę nierówny.
I was told a million times
Of all the troubles in my way
Mind you grow a little wiser
Little better every day
But if I crossed a million rivers
And I rode a million miles
Then I'd still be where I started
Bread and butter for a smile
Doing All Right to starsza piosenka, bowiem powstała jeszcze w czasach Smile, a jej pre-wokalistą był Tim Staffell. To zdecydowanie bardziej delikatna i balladowa kompozycja z uroczym śpiewem Freddie'ego i znakomitą - choć prostą - melodią fortepianu, za którym po raz pierwszy zasiadł Brian (to właśnie podczas wykonań tej piosenki na koncertach po raz pierwszy Mercury pełnił rolę pianisty). Sama kompozycja nie wyróżnia się niczym szczególnym; to dość miałka i mało odkrywcza ballada, która może angażować swoją aranżacją i ciekawą produkcją (również pełną bardzo charakterystycznych dla późniejszego Queenn zabiegów). Interesująco wypadają tylko zaostrzenia, choć są one trochę za rzadkie i mało porywające. Ot, taka sobie piosenka, która miło płynie, ale raczej nie wpadnie w ucho na dłużej.
Where will I be this time tomorrow?
Jumped in joy or sinking in sorrow
Anyway I should be doing all right
Doing all right
Should be waiting for the sun
Looking 'round to find the words to say
Should be waiting for the skies to clear
There ain't time in all the world
O wiele ciekawszym numerem jest Great King Rat. To pierwsza tak rozbudowana kompozycja w repertuarze Queen. Zaczynamy od świetnego riffu, dynamicznej perkusji i melodyjnego, acz drapieżnego wokalu Mercury'ego. To pierwsza (przynajmniej według kolejności utworów) piosenka napisana samodzielnie przez Freddie'ego. Czuć tu jego zamiłowanie do operowej formy pełnej stopniowania napięcia, zmian tempa i rozmachu. May stawia tu swoje pierwsze kroki jako znakomity gitarzysta, bo dostał naprawdę sporo miejsca na swoje popisy. Co jednak istotniejsze, tej szansy nie zmarnował i funduje nam kilka naprawdę świetnych riffów. To bardzo dobry utwór, a jednak nie zapada na dłużej w pamięć. Znakomicie się tego słucha, a kolejne jego części są naprawdę wspaniałe i zaskakujące, ale to jeszcze nie jest ten Queen, który umiejętnie łączy rock z popem, dzięki czemu te melodie zapamiętywałoby się na bardzo, bardzo długo. To póki co bardzo dobrze zagrany hard rock, jednak chwytliwy raczej tylko na czas słuchania.
Now listen all you people
Put out the good and keep the bad
Don't believe all you read in the Bible
You sinners get in line
Saints you leave far behind
Very soon you're gonna be his disciple
Don't listen to what mama says
Not a word not a word mama says
Or else you'll find yourself being the rival
The great Lord before He died
Knelt sinners by his side
And said you're gonna realize tomorrow
My Fairy King to kolejna samodzielna kompozycja Freddie'ego. W całości powstała w studiu i zasługuję na uwagę z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze: to naprawdę bardzo dobra piosenka. Jazgot na początku, świetny fortepian, nałożone na siebie wokale, przebijająca się tu i ówdzie gitara Maya, znakomita i (wreszcie) wpadająca w ucho melodia, a także operowy (lub, jak kto woli, musicalowy) rozmach. To jednak też właśnie w tym utworze możemy po raz pierwszy usłyszeć Mercury'ego grającego na fortepianie. W Doing All Right zasiadł za nim May, jednak był pod takim wrażeniem umiejętności Freddie'ego, że od tej pory na większości nagrań to właśnie wokalista odpowiadał za partie tego instrumentu. Rzeczywiście, po wsłuchaniu się w motywy wygrywane przez Mercury'ego na fortepianie nasuwają już jednoznaczne skojarzenia z takimi piosenkami jak Bohemian Rhapsody czy Somebody to Love. Z obiema kojarzy się także charakterystyczna perkusja i wielogłosy. Warto też pamiętać tę piosenkę choćby dlatego, że to właśnie od jej tekstu Freddie wziął swój pseudonim, o czym pisałem już we wstępie. Koniec końców, My Fairy King to jeden z najlepszych momentów albumu, który wpada w ucho, nie popadając jednak w banał.
My fairy king can do right and nothing wrong
Then came man to savage in the night
To run like thieves and to kill like knives
To take away the power from the magic hand
To bring about the ruin to the promised land
Bezbłędne riffowanie pojawia się w Liar. To jeden z najbardziej interesujących utworów na płycie. Samo instrumentalne preludium trwa ponad półtora minuty, dzięki czemu poszczególni muzycy mają szansę popisać się swoimi umiejętnościami (każdy wykorzystał swoje pięć minut). Dalej jest typowo, jednak dość ciężko, jak na Queen. Refreny wybuchają znakomitymi wielogłosami, zwrotki może i nie mają najlepszych melodii, ale bardzo dobrze korespondują z ciężkimi gitarami. To właśnie też w tej piosence Mercury po raz pierwszy w muzyce Queen zastosował charakterystyczny dla siebie zabieg nakładania na siebie kolejnych tematów wokalnych (pojawia się tylko przez chwilę, ale da się zauważyć), czego wirtuozerię zaprezentuje w The Prophet's Song na albumie A Night at the Opera. Liar trwa prawie 6 i pół minuty, jednak muzycy co chwila fundują nam coś nowego, więc nawet nie ma kiedy się znudzić. Świetny numer, choć raczej w pamięci na długo nie zostanie po pierwszym przesłuchaniu (ani też prawdopodobnie po kilku kolejnych).
Liar I have sailed the seas
Liar from Mars to Mercury
Liar I have drunk the wine
Liar time after time
Liar you're lying to me
Liar you're lying to me
Father please forgive me
You know you'll never leave me
Please will you direct me in the right way
Liar liar liar liar
Liar that's what they keep calling me
Liar liar liar
The Night Comes Down to piosenka, którą May napisał tuż po rozpadzie Smile, w trakcie kształtowania się Queen. To też pierwsza piosenka, którą zespół zarejestrował w studiu (jako test sprzętu) w trakcie nagrywania swojej pierwszej, pięciopiosenkowej taśmy demo. Wersja, którą słyszymy na płycie jest jednak nagrana od nowa, a pierwsza - do dziś nie została opublikowana. To dość typowa dla Briana akustyczna ballada opowiadająca o utracie dzieciństwa i problemach z poradzeniem sobie z dorosłym życiem. Co jednak ważniejsze, jest to piosenka o sporej dawce nostalgii i uroku (May nawiązuje tu nawet w tekście do Lucy in the Sky with Diamonds będąc zatwardziałym fanem Beatlesów). Problem jednak jest wciąż ten sam - to utwór praktycznie nie do zapamiętania.
Once I could laugh with everyone
Once I could see the good in me
The black and the white distinctively
Colouring, holding the world inside
Słabiej wypada natomiast chaotyczny Modern Times Rock 'n' Roll (momentami przypominający nieudolnie Rock and Roll Led Zeppelin). To rozpędzony i szalony, hard rockowy numer, jednak trochę za bardzo bałaganiarski. Warto jednak zwrócić na niego uwagę, bo to pierwszy utwór napisany i zaśpiewany przez Rogera Taylora.
Had to make do with a worn out rock and roll scene
The old bop is gettin' tired need a rest
Well you know what I mean
Fifty eight that was great
But it's over now and That's all
Somethin' harder's coming up
Gonna really knock a hole in the wall
Gonna hit ya grab you hard
Make you feel ten feet tall
Zaskakująco ciężko wypada za to Son and Daughter. Porównania z Black Sabbath są tu jak najbardziej uzasadnione. Serio, Tony Iommi nie powstydziłby się takiego mocnego i ociężałego riffu. Szkoda jednak, że poza ciężarem kompozycja nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Mamy kolejne melodyjne wokale Mercury'ego, kolejne wielogłosy, kolejną świetną grę Maya, ale co z tego? Słucha się tego znakomicie, ale mam wrażenie że bardziej skupiono się t na ciężkim brzmieniu, niż na samej kompozycji, w związku z tym wypada to zbyt monotonnie i nużąco.
Tried to be your son and daughter rolled into one
You said you'd equal any man for having your fun
Now didn't you feel surprise to find
The cap just didn't fit?
The world expects a man
To buckle down and to shovel shit
Równie mało ciekawie wypada nudnawe Jesus. To walczykowaty numer z rozbudowaną częścią instrumentalną, jednak wciąż wypadający raczej topornie i mało interesująco.
And then I saw Him in the crowd
A lot of people had gathered round Him
The beggers shouted and the lepers called Him
The old man said nothing
He just stared about Him
All going down to see the Lord Jesus
All going down to see the Lord Jesus
All going down
Na sam koniec dostajemy jeszcze krótki, instrumentalny Seven Seas of Rhye.... Jest to jednak zbyt krótki fragment, bym mógł cokolwiek więcej o nim napisać. To zaledwie zaczątek nieukończonej wówczas kompozycji Mercury'ego, którą w całości usłyszymy dopiero na kolejnym albumie zespołu.
Queen nie jest dla mnie debiutem idealnym. Queen postanowił wpisać się w modną na początku lat 70. stylistykę hard rocka, jednocześnie pokazując, że ma na siebie pomysł. Charakterystyczne, dublowane partie gitarowe Maya, wielogłosy, patiszowe, musicalowo-operowe oprawy wokalne, a do tego bardzo charakterystyczny styl kompozycji. Już niedługo miało się to objawić światu w o wiele lepszych wersjach. No właśnie, w o wiele lepszych. Bo chociaż Queen nie jest albumem słabym, jest co najwyżej średni. Nie dostajemy tu ani 100% Queen, ani 100% hard rocka, a jedynie coś, co jest dość nieciekawą próbą wykształcenia własnego stylu. Oczywiście, ja tę próbę szanuję i jest tu sporo momentów, które zasługują na uwagę, jednak nie czyni to z tych piosenek utworów lepszych, niż w rzeczywistości są. Bo, choć odwagi muzykom nie brakuje, mają pewne niedostatki jeśli chodzi o warsztat, ale i pracę w studiu. Produkcja jest tu zbyt wypolerowana, zbyt "idealna", zbyt klarowna, co działa na niekorzyść ostrzejszym i cięższym riffom, które wypadają po prostu sztucznie i nie porywają tak, jakby mogły. Mimo że każdy muzyk wypada tu bardzo dobrze, to brzmieniowo ani kompozycyjnie ten album nie zachwyca. Brak tu kompozycji, która zostałaby z nami trochę dłużej niż jej czas trwania, bo po wyłączeniu płyty ciężko przypomnieć sobie cokolwiek z tych piosenek (może oprócz Keep Yourself Alive). Queen to więc debiut, który jasno pokazuje aspiracje grupy, jednak obnaża też ich brak doświadczenia i zagubienie. Jest to album średni (z aspiracjami na: dobry), ale zachęcałbym jednak odłożyć sobie go na później przy poznawaniu dyskografii Queen.
Ocena: 5/10
Queen: 38:41
1. Keep Yourself Alive - 3:46
2. Doing All Right - 4:10
3. Great King Rat - 5:41
4. My Fairy King - 4:07
5. Liar - 6:26
6. The Night Comes Down - 4:24
7. Moder Times Rock 'n' Roll - 1:48
8. Son and Daughter - 3:24
9. Jesus - 3:45
10. Seven Seas of Rhye... - 1:10
Przeczytałam zaledwie początek- na pewno, przeczytam całość, ale żeby mi nie umknęło- Brian May otrzymał w 2002 r. honorowy doktorat Uniwersytetu w Hertfordshire, a dopiero w 2007 r. napisał i obronił doktorat z astronomii.
OdpowiedzUsuńDzięki za podpowiedź - już poprawione ;)
Usuń