czwartek, 28 lutego 2019

"Yellow Submarine" - The Beatles [Recenzja]


Umowa zawarta przez Briana Epsteina z wytwórnią opiewała na 3 filmy z Beatlesami w rolach głównych. Zarówno A Hard Day's Night jak i Help! cieszyły się znacznym powodzeniem (zwłaszcza komercyjnym), więc w 1968 roku miała ukazać się już kolejna historia z zespołem The Beatles, okraszona ich piosenkami. Panowie z zespołu byli już jednak tak ze sobą skłóceni, że nie mieli najmniejszej ochoty na wspólną pracę, więc zajmowali się swoimi sprawami, a ich zainteresowanie filmem było zerowe. W związku z tym zdecydowano się wyprodukować pełnometrażowy film animowany o przygodach Fab Four w Pepperlandii, gdzie Sine Smutasy zabrały mieszkańcom całą radość i tylko Orkiestra Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza może ich pokonać. A Orkiestrę uwolnić muszą Beatlesi, przeżywając szalone przygody podróżując w żółtej łodzi podwodnej.
Zaangażowanie Beatlesów widać już w liście utworów. Piosenka tytułowa pochodzi z wydanej kilka lat wcześniej płyty Revolver, jedna wydana została wcześniej jako singiel, a reszta (z wyjątkiem jednej) powstała przy okazji sesji do poprzednich albumów. Drugą stronę winyla zajmuje natomiast tylko i wyłącznie muzyka ilustracyjna do poszczególnych scen z filmu napisana i zaaranżowana przed George'a Martina, a wykonana przez jego orkiestrę.

Płytę rozpoczyna śpiewany przez Ringo Starra utwór tytułowy, Yellow Submarine, pochodzący oryginalnie z albumu Revolver. Napisana została przez Paula McCartneya jako piosenka, która trafić miała do dzieci i od początku wiadomo było, że zaśpiewa ją Starr. By jednak tak się stało, Paul musiał wziąć pod uwagę jego możliwości głosowe, tak więc nie ma tu zbyt skomplikowanej linii wokalnej, by dać największe pole do popisu dla jego delikatnej i ciepłej barwy. Swoje zdanie o tej piosence wyraziłem już podczas recenzowania Revolvera, ale je powtórzę: według mnie to świetny utwór ze znakomitym, chwytliwym refrenem i rewolucyjną produkcją Martina, jednak nie zasługuje na to, by swoją popularnością przebić o wiele wybitniejsze i rewolucyjne kompozycje z repertuaru Beatlesów. 
In the town where I was born
Lived a man who sailed the sea
And he told us of his life
In the land of submarines
So we sailed on to the sun
Till we found the sea of green
And we lived beneath the waves
In our yellow submarine

Bardzo cenię sobie kunszt kompozytorski George'a Harrisona i uważam że jego eksperymenty z wplataniem muzyki indyjskiej do rock and rolla zdecydowanie ubarwiają albumy Beatlesów, jednak Only A Northern Song to rzecz przekombinowana. Napisana została podczas sesji do Sierżanta Pieprza, jednak została odrzucona. Słuchając jej, łatwo zrozumieć dlaczego; nie dlatego, że nie dorównuje do poziomu wspomnianego longplaya, tylko jest po prostu słaba. Dziwacznie dobrane akordy, zgiełk aranżacyjny uniemożliwiający wyłowienie jakiejkolwiek melodii (która zresztą okazuje się rozczarowująca, jak na standardy tego zespołu).

If you're listening to this song
You may think the chords are going wrong
But they're not; we just wrote it like that

Kolejną piosenką napisaną z myślą o Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band jest typowa dla Paula prosta, melodyjna kompozycja All Together Now. Pomyślana jako wyliczanka dla dzieci, oparta na trzech akordach, siłą rzeczy jest bardzo prosta i naiwna, jednak - nie ma co ukrywać - udana. Słuchanie jej wywołuje uśmiech na twarzy i pozytywną energię, a refren należy do tych, które jak raz utkną w pamięci, to się już ich nie wyrzuci.

One, two, three, four
Can I have a little more?
Five, six, seven, eight, nine, ten
I love you
A, B, C, D
Can I bring my friend to tea?
E, F, G, H, I, J
I love you

Najwspanialszym utworem albumu jest jednak jedyna piosenka napisana z myślą o filmie (zresztą w pośpiechu i od ręki), czyli Hey Bulldog Lennona. Beatlesi na potrzeby teledysku do piosenki Lady Madonna mieli zostać sfilmowani podczas pracy w studiu. By jednak nie tracić studyjnego czasu, właśnie podczas tej sesji nagrali Hey Bulldog. Rzecz jasna, głównym twórcą był John, jednak podczas sesji nagraniowych pracował razem z Paulem bardzo zgodnie (nad wyraz, jeśli wziąć pod uwagę panujące między nimi napięte relacje), przyjmując kilka uwag i sugestii McCartneya, zmieniając w kilku fragmentach tekst. Naprzemiennie improwizowali przy fortepianie, podbijając główny riff gitary. Skomplikowany rytm zasugerowany został przez Yoko Ono (która podczas tej właśnie sesji po raz pierwszy weszła do studia wraz z Johnem), gdy zaproponowała partnerowi, by zrobił coś bardziej nieoczywistego niż zazwyczaj. Znakomity, rockowy, mocny utwór. Jeden z najlepszych w całej songwriterskiej karierze Johna, a na pewno najlepszy na tym "albumie".

Child-like
No one understands
Jack knife
In your sweaty hands
Some kind of innocence is measured out in years
You don't know what it's like to listen to your fears

You can talk to me
If you're lonely, you can talk to me

It's All Too Much to kolejny nieciekawy numer George'a, który zdaje się być znaczącym przerostem formy nad treścią. Zamiast dopracować melodię, Harrison - takie odnoszę wrażenie - wolał skupić się na aranżu, przywołującym na myśl kulturę Indii. Piosenka powstała podczas sesji do Sierżanta Pieprza, jednak George nie był zbyt zainteresowany wówczas pracą w studiu i to świetnie tu słychać. Utwór najzwyczajniej w świecie jest nijaki; niby twórca się tu szamocze i stara się stworzyć coś wyjątkowego (momentami nawet się o to ociera), jednak finalny efekt jest raczej kiepski. Szkoda, że "cichy Beatles" zaprezentował się na tej płycie tak niekorzystnie.

It's all too much for me to take
The love that's shining all around you
Everywhere it's what you make
For us to take it's all too much

All You Need Is Love to utwór napisany specjalnie na potrzeby programu Our World, który był pierwszym w historii programem nadawanym satelitarnie na cały świat. Potem został wydany jako singiel, a także jako zakończenie amerykańskiej wersji albumu Magical Mystery Tour. Doceniam jej wagę dla epoki, uniwersalność tekstu i solówkę Harrisona, jednak ta kompozycja kompletnie do mnie nie trafia i uważam ją za prostacką i pretensjonalną. Ciężko mi zrozumieć jej fenomen i powszechne uwielbienie, gdyż nigdy za nią nie przepadałem i myślę, że już się to nie zmieni.

There's nothing you can do that can't be done
Nothing you can sing that can't be sung
Nothing you can say
But you can learn how to play the game, it's easy

Instrumentalną część płyty rozpoczyna Pepperland, czyli piękna i optymistyczna kompozycja z licznymi zmianami tempa i motywów. Trwa nieco ponad 2 minuty, więc nie zdąży znudzić; zresztą tyle się tu dzieje, a całość ma tyle uroku, że nawet jakby trwała 2 razy dłużej, wciąż słuchałbym z zainteresowaniem. 
Motywem znanym z Within You Without You rozpoczyna się znakomite Sea of Time. Początek oparty jest na dźwiękach sitaru, do których dodawane są ze smakiem i z wyczuciem smyki. Po chwili sitar jednak znika i smyczki muszą radzić sobie same. Robią to jednak wyśmienicie, gdyż podczas tej bogatej w zmiany nastroju kompozycji, ani przez chwilę nie sposób się nudzić.
Zaraz po niej następuje Sea of Holes, które z kolei jest najbardziej tajemniczym motywem, jednak - niestety - odstającym poziomem od peletonu. Szkoda.
Ciekawie jest w Sea of Monsters, jednak całość jest nieco przydługa. Ciężko uwierzyć natomiast, że John Williams komponując swój motyw marszu imperialnego do Gwiezdnych Wojen nie inspirował się March of the Meanies. Rewelacyjny kawałek, w którym co chwila coś się dzieje i nie sposób się nudzić. Nużąco za to prezentuje się Pepperland Laid Waste. Majstersztykiem okazuje się finałowe Yellow Submarine In Pepperland, które jest właściwie orkiestrową wariacją na temat tytułowego utworu. Wspaniałe zakończenie tej przedziwnej płyty. Rzekłbym nawet, że wręcz takie, na które ten album nie zasługuje. 


Dziwna to płyta i muszę się przyznać, że mam spory problem z jej oceną. Jest tu trochę wartościowej muzyki (All Together Now, Hey Bulldog, większość strony Martina), ale jest tu i masa gniotów, a także dwie piosenki już wcześniej opublikowane, więc w jakim celu w oficjalnej dyskografii Beatlesów pojawiają się ponownie? Bardzo nierówny to album i ciężko wyrobić sobie o nim jasną opinię. Po kilkukrotnym jego przesłuchaniu moja jest jednak następująca: to najgorszy album Beatlesów. Powinna być traktowana tylko jako ciekawostka, a Hey Bulldog i All Together Now zasługują na lepsze otoczenie. Szkoda po prostu tak znakomitych kompozycji na tak słabym krążku.

Ocena: 4/10


Yellow Submarine: 39:16

1. Yellow Submarine - 2:37
2. Only a Northern Song - 3:23
3. All Together Now - 2:08
4. Hey Bulldog - 3:09
5. It's All Too Much - 6:27
6. All You Need Is Love - 3:48
7. Pepperland - 2:18
8. Sea of Time - 3:00
9. Sea of Holes - 2:16
10. Sea of Monsters - 3:35
11. March of the Meanies - 2:16
12. Pepperland Laid Waste - 2:09
13. Yellow Submarine in Pepperland - 2:10

środa, 27 lutego 2019

"The Paul Simon Songbook" - Paul Simon [Recenzja]


Paul Simon i Art Garfunkel pokładali wielkie nadzieje w wydaniu debiutanckiego albumu Wednesday Morning, 3 A.M., licząc że pozwoli im wreszcie wejść do świata show-biznesu. Tak się jednak nie stało; płyta sprzedała się w ilości marnych trzech tysięcy kopii, a rozczarowani muzycy wrócili na studia, gotowi porzucić na dobre sny o wielkim świecie. Simon wrócił do Anglii, gdzie zaczął grać koncerty pod własnym nazwiskiem w małych klubach poszukujących muzyków folkowych. Podczas tych wstępów poznał wiele ówczesnych gwiazd muzyki folkowej, a także nie przestawał komponować kolejnych utworów.
Paul wydał i napisał w tamtym czasie kilka utworów,  ponadto zaprosił w 1964 roku Arta do Anglii na letnie wakacje. Gdy Garfunkel oznajmił, że wraca do Stanów, Simon powiedział, że jedzie z nim. Pod wpływem namów rodziców uznał, że wróci na studia. Nie wytrwał tam jednak zbyt długo i wrócił wkrótce do domu, przekonany że to muzyka jest jednak jego największą pasją i tym chce się zajmować przez resztę życia. W okolicach stycznia 1965 roku jeden z jego kolegów, bez jego wiedzy, wysłał do BBC taśmę z piosenkami Simona. Utwory puszczono w radiu i przyjęto je entuzjastycznie, więc wytwórnia Columbia namówiła Paula, by nagrał dla nich album. W czerwcu Simon w ciągu paru sesji nagrał płytę, na którą złożyło się parę piosenek, które śpiewał już z Garfunkelem (The Sound of Silece, He Was My Brother i A Church is Burning), ale też parę kompozycji, które duet miał dopiero zaśpiewać (I Am a Rock, April Come She Will, A Simple Desultory Philippic i Patterns). Album okazał się jednak kolejną klapą z bardzo niskimi wynikami sprzedażowymi.

Zaczyna się delikatnie, jednak gwałtowny refren przerywa tę pełną spokoju kompozycję i dodaje jej drapieżności. W I Am A Rock, tak jak i na całym albumie słyszymy głos Simona w towarzystwie tylko i wyłącznie gitary akustycznej, czyniące całość bardziej ascetyczną niż choćby pierwsze trzy płyty Boba Dylana (tam, bądź co bądź, była jeszcze harmonijka). Co ciekawe, obie te ścieżki nagrywane były tylko do jednego mikrofonu, jednak nie przeszkadza to absolutnie w odbiorze utworu, a jest on naprawdę znakomity i stanowi interesujące otwarcie. Jeżeli dla kogoś ta wersja wydaje się jednak zbyt chłodna i mało urozmaicona, to piosenkę tę można znaleźć w wersji duetu Simon & Garfunkel na albumie Sounds of Silence.

I have my books
And my poetry to protect me
I am a shield in my armor
Hiding in my room
Safe within my womb
I touch no one and no one touches me
I am a rock
I am an island

And a rock feels no pain
And an island never cries

Leaves That Are Green charakteryzuje się jednym z najpiękniejszych tekstów o przemijaniu, jakie kiedykolwiek napisano, a słowom towarzyszy urocza melodia składająca się z zaledwie kilku akordów powtarzanych przez cały czas trwania utworu. Jednak, mimo monotonii, nie można się nudzić przy tej przepięknej kompozycji. Tę piosenkę również można znaleźć na płycie Sounds of Silence.

I was twenty-one when I wrote this song
I'm twenty-two now, but it won't be for long
Time hurries on
And the leaves that are green turn to brown
And they whither with the wind
And they crumble in your hand

Zdecydowanie dynamiczniej robi się w A Church Is Burning. Warto zwrócić tu uwagę na żywiołową grę Paula i jego ciekawą linię wokalną, w której wykorzystuje cały żarliwy potencjał swoich głosowych możliwości.

A church is more than just timber and stone
And freedom is a dark road when you're walking it alone
But the future is now, and it's time to take a stand
So the lost bells of freedom can ring out in my land

Powrót do balladowej stylistyki gwarantuje nam April Come She Will, czyli zaledwie dwuminutowa kompozycja. Inspiracją do jej napisania okazała się ówczesna dziewczyna Paula i wierszyk, który lubiła recytować. Simon użył więc metafory zmian miesięcy, jako zmian nastroju kobiety. Wyszła z tego przepiękna piosenka, która stała się przebojem w wykonaniu duetu Simon & Garfunkel (płyta Sounds of Silence). Wysoki poziom zachowany, a krótszy czas pokazuje, że Simon nie przekłada ilości nad jakość, co świetnie robi nie tylko tej piosence, ale i całemu longplayowi.

August, die she must
The autumn winds blow chilly and cold
September, I'll remember
A love once new has now grown old

Znajdująca się na tym krążku wersja The Sound Of Silence nagrana została jeszcze przed jej ogromnym sukcesem. Znalazła się już na Wednesday Morning, 3 A.M., jednak Simon postanowił zarejestrować ją także na swoim debiutanckim longplayu. Mamy więc tutaj tylko głos Paula (bez pięknie harmonizującego Arta rzecz jasna nie wypada to tak przekonująco, ale ciężko by sam Simon miał zbudować tu ten klimat, który osiągnąć potrafili we dwójkę), gitarę akustyczną, a w pewnym momencie dochodzą dźwięki tupania do rytmu. The Sound Of Silence to jedna z tych piosenek, które w każdej odsłonie robią piorunujące wrażenie. Nie inaczej jest i z tym wykonaniem.

And in the naked light I saw
Ten thousand people, maybe more
People talking without speaking
People hearing without listening
People writing songs that voices never share
No one dare
Disturb the sound of silence

A Most Peculiar Man to niewyróżniająca się niczym szczególnym kolejna z pięknych ballad Simona. Ładna, ale mało charakterystyczna w porównaniu z resztą materiału.

He died last Saturday
He turned on the gas, and he went to sleep
With the windows closed
So he'd never wake up
To his silent world and his tiny room
And Mrs. Reardon says he has a brother somewhere
Who should be notified soon

Nieco żywsze He Was My Brother ma już jednak więcej cech indywidualności kompozycyjnej i wypada zdecydowanie bardziej przekonująco niż poprzednik. Delikatnie prowadzone zwrotki, a po nich ekspresyjny refren. Mimo, że wolę wersję z Wednesday Morning, 3 A.M., to i tutaj do mnie to przemawia, a sama piosenka to z pewnością zdecydowany atut longplaya.

He was my brother
Tears can't bring him back to me
He was my brother
And he dies do his brother could be free

W podobnym tonie utrzymany jest Kathy's Song, jednak tu mamy więcej uroczej melodii kosztem ekspresji wykonania, mimo że Simon śpiewa na ogół bardzo oszczędnie, co czyni jego utwory bardziej wymownymi. Także tutaj Paul stosuje taki zabieg i głównie dzięki temu piosenka nie spada poniżej poziomu wyznaczonego przez poprzedników. Również i tę kompozycję wykonali później Simon & Garfunkel na Sounds of Silence.

And from the shelter of my mind
Through the window of my eyes
I gaze beyond the rain-drenched streets
To England, where my heart lies

Bardzo poruszające wykonanie zawiera także The Side of a Hill, które jest jednym z najpiękniejszych numerów płyty.

On the side of a hill in a land called "Somewhere"
A little boy lies asleep in the earth
While down in the valley a cruel war rages
And people forget what a child's life is worth

O wiele żywiej zdecydowanie wypada A Simple Desultory Phillippic (or How I Was Robert McNamara'd Into Submission) i brzmiałoby naprawdę znakomicie, gdyby nie zakończenie. Paul Simon poszedł tu na łatwiznę i zdecydował się na wyciszenie utworu, a szkoda, gdyż lepsza końcówka mogłaby uczynić z tej kompozycji rzecz jeszcze lepszą, a tak mamy "jedynie" rzecz bardzo dobrą. Piosenka pojawiła się później na albumie Parsley, Sage, Rosemary and Thyme.

I been Norman Mailered, Maxwell Taylored
I been John O'Hara'd, McNamara'd
I been Roling Stoned and Beatled til I'm blind
I been Ayn Randed, nearly branded
Communist, 'cause I'm left-handed
That's the hand I use, well never mind

Powrót do melancholii gwarantuje nam Flowers Never Bend With The Rainfall. Rzecz piękna, jednak dokładnie taka sama jak poprzednie i nie ma niczego, co umożliwiałoby jakikolwiek punkt zaczepienia. Po prostu kolejne 3 minuty pięknego grania.

Through the corridors of sleep
Past shadows, dark and deep
My mind dances and leaps in confusion
I don't know what is real
I can't touch what I feel
And I hide behind the shield of my illusion

Intrygująco wybrzmiewa jednak wieńczące krążek Patterns ze znakomitymi wokalami Simona i to przyspieszającą, to zwalniającą melodią. Jeden z ciekawszych utworów płyty (który również pojawił się potem na Parsley, Sage, Rosemary and Thyme) i godne zwieńczenie krążka. Świetna rzecz.

From the moment of my birth
To the instant of my death
There are patterns I must follow
Just as I breathe each breath
Like a rat in a maze
The path before me Lies
And the patterns never alters
Until the rat dies


Album ten udowadnia, że to Paul Simon był twórcą całego repertuaru duetu Simon & Garfunkel. Utwory tu zawarte to piękne melodie połączone z rewelacyjnymi tekstami, które noszą bardzo mocne znamiona prawdziwej poezji. Ciężko powiedzieć o tej płycie coś więcej, poza tym że jest spokojna i bardzo piękna. Nie jest ani wybitna, ani nudna, ani zapierająca dech w piersiach, ani monotonna. The Paul Simon Songbook to po prostu niecałe 40 minut pięknego grania, prostych wokali i ascetycznej obudowy z towarzyszeniem przepięknej poezji. Podobnie, jak na debiucie Simon & Garfunkel, jednak na The Paul Simon Songbook utwory wydają się jeszcze bardziej dopracowane, lepiej skomponowane i dopieszczone tekstowo, dzięki czemu wypadają też dojrzalej. Jedna z najbardziej klimatycznych płyt folk rocka ukazująca pierwsze kroki geniusza gatunku.

Ocena: 7/10

poniedziałek, 25 lutego 2019

"Caribou" - Elton John [Recenzja]


Lata 70. to bez wątpienia złoty okres dla kariery Eltona Johna. W 1973 ukazały się 2 albumy, które miały zdefiniować jego styl, a także przysporzyć mu największej ilości fanów. Don't Shoot Me I'm Only The Piano Player zapewnił mu przychylność stacji radiowych, a Goodbye Yellow Brick Road udowodnił, że John będzie kimś więcej, niż tylko gwiazdą jednego sezonu. Elton postanowił więc iść za ciosem i przeniósł się do studia nagraniowego Caribou Ranch w Colorado, gdzie nagrał swój kolejny album. Zespół działał pod presją, gdyż musieli ukończyć nagrania przed wyjazdem w trasę do Japonii, w związku z czym płyta została ukończona w jedyne 9 dni.

Glamrockowy riff otwiera krążek i zarazem jeden z największych i najbardziej rockowych utworów w repertuarze Eltona, czyli The Bitch Is Back. Piosenka ta stała się później przebojem wykonywanym przez Tinę Turner, ale to właśnie wersja Johna jest prawdziwą petardą i dawką niesamowitej energii z hałaśliwym solo saksofonu. Refren potrafi solidnie zapaść w pamięci i nucimy go jeszcze długo po zakończeniu krążka. Utwór na stałe wszedł do setlisty koncertowej Eltona i nie wypadł z niej nawet do jego pożegnalnego tournee. Nic dziwnego, gdyż ten numer jest wręcz stworzony do grania na żywo. Wymarzone otwarcie.

Eat meat on Friday, that's alright
Even like steak on a Saturday night
I can bitch the best at your social do's
I get high in the evening sniffing pots of glue

Słabiej natomiast prezentuje się Pinky, czyli delikatna ballada oparta na wysoko granych akordach fortepianu i delikatnie muskanych strunach gitary. Mimo pięknego wykonania, melodia jest tu raczej miałka i niczym specjalnym się nie wyróżnia. Jest bardzo urocza i chciałbym z czystym sumieniem powiedzieć, że mi się podoba, jednak w porównaniu z dokonaniami Johna z poprzednich krążków (a nawet i z tego) wypada najzwyczajniej w świecie blado, chociaż trzyma poziom.

I don't want to wake you
But I'd like to tell you that I love you
That the candlelight fell like a crescent
Upon your feather pillow

Nic jednak nie mam na obronę Grimsby, czyli utworu o irytującym riffie przewodnim i kiepskich refrenach, czyli czymś co zawsze u Eltona się broniło. Zespołowi absolutnie nie mam nic do zarzucenia, gdyż wykonawstwo stoi na naprawdę wysokim poziomie. Tym razem to kwestia samej piosenki, która jest po prostu słaba.

As I lay dreaming in my bed
Across the great divide
I thought I heard the trawler boats
Returning on the tide
And in this vision of my home
The shingle beach did ring
I saw the lights along the pier
That made my senses sing

Lepiej natomiast wypada pastiszowe Dixie Lily. Ten stylizowany na country kawałek to po prostu 3 minuty pozytywnej energii i nie ma potrzeby nic więcej tu dodawać. Kolejny efekt zainteresowań Berniego Taupina i Eltona country (pełny wyraz tej pasji dali nagrywając cały album w tym stylu - Tumbleweed Connection). Kawałek ten zdecydowanie przebija poprzednie 2 utwory razem wzięte, chociaż faktem jest, że nietrudno stworzyć coś bardziej interesującego niż one.

Papa says that I'm a dreamer
Says them skeetas bit me one too many times
Oh but I never get lonesome living on the river
Watching old Lily leave the world behind

Zabawnie robi się w Solar Prestige A Gammon, czyli muzycznym żarcie Eltona, w którym postanowił pobawić się "we Włocha". Utwór ten jest mniej więcej tym, czym dla zespołu Queen było Seaside Rendezvous i właśnie w tym kontekście należy spojrzeć na ten numer; na luzie, bez nadęcia. Wtedy wypada najlepiej i docenić można poczucie humoru Eltona i Taupina.

Oh ma cameo molesting
Kee pa a poorer for tea
Solar prestige a gammon
Lantern or turbet paw kee

Popis swojego rockandrollowego szaleństwa daje natomiast w niezwykle energetycznym You're So Static, czyli najbardziej porywającym utworze płyty. Mamy tu świetną sekcję rytmiczną i genialne dęciaki, które genialnie nakręcają całą kompozycję. Refren wpada w ucho i z każdym momentem Elton i zespół podkręcają tempo, tak że pod koniec ciężko usiedzieć w miejscu. 

But I can still remember how she laughed at me
As I spun around and hit the bed
She said thank you honey, forget about the money
This pretty watch'll do instead

"Statyczniej" robi się natomiast w kompozycji I've Seen The Saucers, któremu daleko do miana space rocka, ale można to traktować, jako odpowiedź Eltona na ten gatunek. Mamy tu ciekawy refren i znakomitą melodię, jednak... daleko temu do kultowego Rocket Mana. No, ale gdybyśmy wszystkie piosenki mieli porównywać do arcydzieł gatunku, to mało co by się broniło, tak więc I've Seen the Saucers brzmi naprawdę dobrze, poprawnie i słucha się tego z przyjemnością.

I've seen them I've been there with them
I can tell you all you want to know
Something touched me and I was only sleeping
Wouldn't you, wouldn't you like to go

Dalej mamy ewidentny wypełniacz, czyli Stinker. Największą jego wadą jest to, że trwa ponad 5 minut, a ta piosenka już gdyby trwała połowę krócej byłaby za długa. Może i jest tu fajny, kołyszący rytm, może i są tu świetne partie gitary, może i dęciaki znakomicie tu wypadają, ale co z tego? Refren i zwrotki mają właściwie tylko szczątkową melodię, która nie zapada w ogóle w pamięć, nie mówiąc o podobaniu się. Stinker to najgorszy i zupełnie zbędny element tej płyty i zamiast niego lepiej by było umieścić na albumie choćby Sick City ze strony B singla Don't Let The Sun Go Down On Me.

Say what you will but I'm a stinker
I come crawlimg up out of my hole
Dirt in my toes, dirt up my nose
I'm a perfect curse to pest control

Ano właśnie, Don't Let The Sun Go Down On Me. Postawmy sprawę jasno już na początku: jest to utwór wybitny i jeden z najlepszych w całym katalogu Eltona, chociaż początkowo w ogóle miał nie zostać wydany. John nie mógł znaleźć wciąż dobrego sposobu by zaśpiewać tę piosenkę i zamierzał ją porzucić, twierdząc że jest zbyt banalna i przesłodzona. Ostatecznie namówił go jednak perkusista, Nigel Olsson, który miał powiedzieć Eltonowi: "Chyba zwariowałeś, jeśli chcesz to odrzucić". Jak się okazało, Nigel miał rację, bowiem utwór został nominowany do nagrody Grammy w kategorii Utwór Roku (przegrał jednak z I Honestly Love You, Olivii Newton-John; moim zdaniem niesłusznie). Znakomicie stopniowane napięcie i eksplodujący refren, gdzie w chórkach udzielają się członkowie grupy The Beach Boys. Piosenka powróciła na listy przebojów niemal 20 lat później w wersji koncertowej, gdzie Elton zaśpiewał wraz ze swoim przyjacielem, George'm Michaelem. Najważniejszy utwór albumu i absolutny majstersztyk.

Don't let the sun go down on me
Altough I search myself, it's always someone else I see
I'd just allow a fragment of your life to wander free
But losing everything is like the sun going down on me

Płyta kończy się w iście wirtuozerskim stylu, czyli świetnym Ticking, w którym możemy usłyszeć tylko Eltona śpiewającego główny wokal, chórki, a także akompaniującego sobie na fortepianie. Melodia jest niebanalna, ale i wpadająca w ucho, a kompozycja, mimo że trwa ponad 7 minut, ani chwilę się nie nudzi i jest jednym z najbardziej niesłusznie zapomnianych utworów z repertuaru artysty. Fakt, że jest może nieco za trudny dla powszechnej świadomości, jednak warto go posłuchać i zachwycić się nad geniuszem Eltona. Rewelacyjne zakończenie.

"An extremely quiet child" they called you in your school report
"He's always taken interest in the subjects that he's taught"
So what was it that brought the squad car screaming up your drive
To notify your parents of the manner in which you died


Jak na Eltona z lat 70. jest to bardzo słaba płyta. Mimo, że znalazły się tu utwory genialne (Don't Let The Sun Go Down On Me, Ticking) i godne uwagi (The Bitch Is Back, You're So Static, I've Seen the Saucers) to jednak większość to najzwyczajniejsze w świecie wypełniacze. Słychać wyraźnie, że album powstawał w pośpiechu, a Elton nie miał wystarczającej ilości czasu, by dopracować znajdujące się tu piosenki. Nie zmienia to jednak faktu, że płyta najzwyczajniej w świecie nudzi. Są tu nagłe zrywy, ale i prawdziwe mielizny artystyczne. Największą bolączką płyty jest jednak to, że jest najzwyczajniej w świecie nierówna i po dobrych piosenkach pojawia się nagle tak słaba, że aż zaniża poziom. Spora ilość fanów w 1974 roku była mocno niezadowolona z dzieła, które wypuścił w świat Elton i ciężko im się dziwić. Jasne, przeważająca większość muzyków może pomarzyć o takich piosenkach, ale od Johna trzeba wymagać i wymaga się więcej. Jak więc napisałem przy jednym z utworach tego krążka: "Szkoda, bo mogłoby być lepiej". I takie też jest moje zdanie o tym albumie. Nie powiem, że to najgorszy album Eltona lat 70. (bo jednak przed nami jeszcze Victim of Love), ale z pewnością to najsłabsza płyta Eltona z jego "złotego okresu".

Ocena: 6/10


Caribou: 45:15

1. The Bitch is Back - 3:44
2. Pinky - 3:54
3. Grimsby - 3:47
4. Dixie Lily - 2:54
5. Solar Prestige a Gammon - 2:52
6. You're So Static - 4:52
7. I've Seen the Saucers - 4:48
8. Stinker - 5:20
9. Don't Let the Sun Go Down on Me - 5:36
10. Ticking - 7:33

sobota, 23 lutego 2019

"Wonderwall Music" - George Harrison [Recenzja]


Wydany w 1968 roku album Wonderwall Music to pierwsze solowe wydawnictwo George'a Harrisona. Uznaje się je też za pierwsze solowe wydawnictwo któregokolwiek z Beatlesów, mimo że w 1967 roku ukazał się soundtrack do filmu The Family Way, sygnowany przez Paula McCartneya. Jednak nie było to do końca dzieło Paula, gdyż jego cały wkład opierał się o skomponowanie kilku motywów, na kanwie których George Martin - producent nagrań The Beatles - ułożył kilka wariacji, które ostatecznie wypełniły film i wspomnianą płytę. Wonderwall Music został w całości skomponowany przez Harrisona, jednak muzyk nie zagrał na nim ani jednego dźwięku.
Początkowo - przebywający wówczas w Indiach - Harrison nie chciał zgodzić się na pomysł reżysera, Joe Massota, by napisał muzykę do filmu, gdyż nie miał o tym zielonego pojęcia. Massot uspokoił go jednak i zapewnił, że może nagrać co tylko chce, a on użyje wszystkiego, cokolwiek stworzy Beatles. George w końcu się zgodził i postanowił oddać cześć swojej fascynacji, czyli muzyce wschodu. Nagrał więc serie krótkich ragów (hinduski styl) w Indiach (dokładniej: w studiu EMI w Bombaju), a w De Lane Leas Studios przyprawił je europejskim zabarwieniem.
Sesje nagraniowe do albumu rozpoczęły się pod koniec 1967 roku w kraju, a zakończyły - w Bombaju. Podczas tych sesji nagrano także utwór The Inner Light, który miał później trafić na stronę B singla Lady Madonna; będącym ostatnim nagraniem wydanym przez Beatlesów pod szyldem Parlophone. A propos wydawnictw, wspomnieć też trzeba, że Wonderwall Music był pierwszym albumem wydanym przez nowo założoną wytwórnię Beatlesów - Apple Records. W nagraniach, oprócz muzyków sesyjnych, wzięło także udział dwóch przyjaciół Harrisona: Eric Clapton na gitarze (pod pseudonimem Eddie Clayton) oraz Ringo Starr na perkusji (jako Richie Snare).

Całość rozpoczyna się delikatnym, pięknym motywem kompozycji Microbes z delikatnie wybrzmiewającym w tle sitarem. Trwa prawie 4 minuty i jest zarazem jednym z najdłuższych momentów albumu. Nie będę pisał tu o wschodnich skojarzeniach niewątpliwie się tu nasuwających, gdyż taka była myśl przewodnia krążka i przewija się przez wszystkie zgromadzone tu kompozycje. Zdecydowanie gęstszym brzmieniowo i bardziej interesującym utworem jest tu Red Alady Too. Kuleje tu jednak melodia, a całość charakteryzuje rozbudowana faktura. Początek Tabla and Pakavaj może budzić delikatne skojarzenia z Within You Without You z albumu Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band. Kompozycja jednak nie rozwija się znacząco, gdyż zanim właściwie się zacznie, już gładko przechodzi w In the Park, które ponownie charakteryzuje się leniwym, transowym rytmem z bardzo ciekawie wybrzmiewającymi w tle bongosami.
Najbardziej optymistyczną melodię posiada Drilling a Home z radosnym fortepianem podobnym do tego, który McCartney zastosował w Martha My Dear na wydanym 10 miesięcy później The Beatles. Fortepian i trąbki gwarantują nam chwilowe odejście od indyjskiej stylistyki, która jednak powraca po chwili bardzo nachalnie w Guru Vandana; krótki, nieco ponad minutowy motyw przechodzi w niewiele dłuższe Greasy Legs, czyli kompozycję przywodzącej na myśl raczej swobodne jamowanie, niż pełnoprawny utwór. Melodia jest tu raczej szczątkowa, nie to co w Ski-ing, gdzie gitara Claptona świetnie łączy się z podbijającym ją siatrem, prezentując znakomity rockowo-wschodni motyw. Mimo że całość trwa niecałą minutę, sporo się tu dzieje, a kompozycja jest intrygująca, mimo względnej prostoty.
Oddechem dla niej może być oszczędne Gat Kirwani, kontrastujące z egzotycznym, pięcioipółminutowym Dream Scene, w którym - po raz pierwszy na albumie - słychać przerobiony wokal wolno deklamujący słowa w anonimowym języku. Dodaje to kompozycji metafizycznej głębi i ekstatycznego uniesienia. Warto zaznaczyć, że w połowie utworu nastrój i tempo kompozycji się zmienia, jednak nie zmienia to charakteru całości. Potem mamy jeszcze jedną zmianę melodii na bardziej tajemniczą z ciekawą partią na harmonijce ustnej, a pod koniec ponownie pojawia się deklamacja tajemniczego tekstu.
Party Seacombe to już utwór o zabarwieniu bardziej europejskim niż indyjskim z charakterystyczną perkusją Starra i miło wybrzmiewającym basem. Mimo jednostajnego charakteru, kompozycja ma naprawdę przyjemny wydźwięk i można się przy niej zrelaksować. Wbrew tytułowi, Love Scene nie ma w sobie wiele z klasycznej kompozycji, która mogłaby tworzyć tło dla takowej sekwencji. Mimo zdecydowanie delikatnych dźwięków, całości daleko do miana "uroczej" bądź "pięknej", chociaż - nie ukrywam - tworzy ciekawy klimat. Krótka i nieprzyjemna "melodia" z Crying to zdecydowanie rzecz hybrydalna. Z jednej strony irytujące piski i skrzypienia, a z drugiej piękny choć krótki motyw na skrzypcach. Ciężko stwierdzić, czy to dzieło udane czy też nie. Cowboy Music zaczyna się motywem na harmonijce, który do złudzenia przypomina ten z kolędy Cicha noc. Perkusjonalia i harmonijka przywodzą na myśl ducha Dzikiego Zachodu, jednak skojarzenie z kolędą mocno kontrastuje. Kolejna kompozycja, Fantasy Sequins, to jakby kontynuacja brzmieniowa Guru Vandana. Gdyby ktoś jednak miał  po niej już dość wschodniego zabarwienia, pozycja On the Bed proponuje nam bardziej europejski, niemal jazzowy nastrój. Partie skrzydłówki świetnie są podbijane przez tamburyn, przerywane szybszymi marakasami. Recz jasna wciąż czuć tu indyjski klimat, jednak jest mniej nachalny, aniżeli w poprzedniej kompozycji. 
Glass Box nie charakteryzuje się niczym konkretnym, w przeciwieństwie do Wonderwall To Be Here, które jest zdecydowanie najpiękniejszą melodią na płycie, mimo że usłyszeć można tu tylko fortepian, perkusję, skrzypce oraz wstawki na trójkącie. Piękny utwór, po którym następuje podniosły, pełen religijnego odniesienia Singing Om, oparty głównie na niskich męskich głosach wyśpiewujących hinduską mantrę, zastępowanych momentami partiami fletu. 


Wonderwall Music to zdecydowanie album nie dla każdego. Posłuchać go powinni tylko fani Harrisona, Beatlesów bądź muzyki hinduskiej, gdyż przeciętny słuchacz może się tu po prostu znudzić. Całość - jak na kompozytora muzyki rockowej - ma dość ekscentryczny charakter. Jako soundtrack jest to jednak do wybaczenia. Znajdzie się tu kilka pięknych melodii typowych dla muzycznej wrażliwości George'a, jednak są tu też momenty najzwyczajniej w świecie nudne i ciężkie do przebrnięcia. Muszę się przyznać, że fetysz Harrisona z muzyką indyjską lubię tylko w niewielkich dawkach, a w konfrontacji z całym albumem jest to dla mnie rzecz dość nużąca, a czasem nawet irytująca. Jednak ta płyta to bardzo ciekawa wyprawa w świat kultury i muzyki hinduskiej, w której nawet największy laik znajdzie kilka interesujących momentów. Jest ich jednak za mało, by uznać ją za dobrą.

Ocena: 3/10

czwartek, 21 lutego 2019

"Lonesome Crow" - Scorpions [Recenzja]


Niemiecki zespół Scorpions został założony w 1965 roku przez gitarzystę rytmicznego, Rudolfa Schenkera. Co ciekawe, początkowo repertuar zespołu mocno różnił się od tego, który panowie prezentują do dziś, bowiem ich utwory było mocno inspirowane bigbitem. Do przyjęcia do zespołu Klausa Meine, rolę wokalisty pełnił Schenker i do dziś stanowią trzon zespołu Scorpions.
Mimo początkowej działalności grupy, Lonesome Crow bardziej niż do bigbitu utożsamia się go z nurtem rocka progresywnego. Uważany jest także za największe osiągnięcie muzyczne zespołu, choć w chwili ukazania się zebrał mieszane recenzje. Razem z Meinem i Schenkerem grają na niej: Wolfgang Dziony na perkusji oraz Lothar Heimberg na basie i Michael Schenker (młodszy brat Rudolfa) na gitarze.

Pierwszy utwór rozpoczyna popisówka Dziony'ego na bębnach i perkusjonaliach. Następnie dochodzi bas, gitary i robi się tu naprawdę ciężko. Wokale przywodzące na myśl podniosłe kościelne śpiewy narastają z każdą chwilą. W końcu tekst recytuje przetworzony wokal, a po zwrotce gitara wybucha swoimi melodyjnymi solówkami. W oddali słychać jeszcze Meine'a wykrzykującego świetny i enigmatyczny liryk. Utwór jest ciężki i bardzo klimatyczny, znakomicie wpisując się w nową falę hard rocka lat 70. Może nie jest to granie na miarę gigantów metalu, jednak zdecydowanie trzyma poziom i potrafi zaskoczyć letniego fana grupy. Ktoś znający Scorpions wyłącznie z pop-rockowych przebojów na pewno nie spodziewałby się po zespole takiego grania. Świetny kawałek. 

Walking through the desert
You know what it's about
It's really from the church
Too foreign
That was never there
Yet you know I'm in heaven
But it is a hell
Sun is drying up my brain
The smile and installations
Are my pain
I'm going mad

O wiele bardziej żywiołowe - choć wciąż niepozbawione stosownej dawki ciężaru - jest It All Depends. Krótki tekst jest tu tylko pretekstem do muzycznego odlotu muzyków. Mamy tu świetne partie gitar, ale i wysuwające się na przód instrumenty perkusyjne. Utwór jest znakomitym kontrapunktem do I'm Going Mad, jednak zazębia się z nim, tworząc świetny dyptyk otwierający, mimo że kompozycje nie są pomyślane jako jedność. Dla mnie jednak pokazują hybrydę jaką muzycznie był (i wciąż jest) zespół Scorpions.

Takes my dinner
Drinks my beer
Spends my money
But I don't care
She's my love
She's my dear
Love is here
I was there

Pierwszym zwalającym z nóg utworem jest jednak Leave Me. Meine zalicza tu pierwszy poważny popis swoich wokalnych umiejętności, pełnym desperacji głosem wyśpiewując kolejne linijki, a płaczliwa gitara tworzy z nim ciekawy dialog. Interesująco robi się zwłaszcza w nagłym, niespodziewanym końcowym przyspieszeniu. Wbrew pozorom nie burzy to ciągłości piosenki, a wręcz ją urozmaica. Wybitny utwór, choć relatywnie prosty.

Woman leave my life
Woman be so kind
Woman well you know
Zero in returns
Zero she's my girl
Woman well you know

Zamiłowania do chóru ciąg dalszy, a zamiłowania do ballad część pierwsza. In Search of the Peace of Mind to pierwsza z licznych wolnych piosenek Scorpionsów, chociaż i tutaj panowie nie odwalają fuszerki i gwarantują nam zmianę metrum, delikatne przyspieszenia i pauzy. Meine swoim głosem stopniuje dramaturgię, która swoje epicentrum odnajduje dopiero w końcowej fazie, po nagłym wyciszeniu piosenki i powrocie znanego tematu, następującym po delikatnym szumie wiatru. Klaus rewelacyjnie się tu wydziera, podkręcając jeszcze napięcie i sprawiając że nie tak łatwo będzie o tym kawałku zapomnieć. Rewelacja.

When I'm alone I'm feeling blue
Dreaming a dream of a world that's lovely and true
Faintly the dream of a true and wonderful world
And no one will care as long as the world will turn

Meine najwyraźniej wokalnie już nabrał pewności siebie, gdyż - gdyby nie Michael Schenker - to on wiódłby prym w Inheritance. Klaus wydziera tu się tak przekonująco, że aż ciarki przechodzą, a gitara Michaela przeszywa na wylot. Jeden z najbardziej poruszających utworów na płycie.

Imaginations came into my brain
'Cause if your patients came
That brings me in my break
Test the mend, devil mend
Bloody money, when it's lent
Scum repair everywhere
They want money

Action rozpoczyna solówka na talerzach identyczna z tą otwierającą Wicked World Black Sabbath. Dalej jednak sytuacja rozwija się zupełnie inaczej, tworząc najłagodniejszy i najbardziej wpadający w ucho kawałek na Lonesome Crow. Rytm wybija tu świetny bas, a gitara zalicza tu tylko kilka wstawek. Jest to jednak najsłabszy utwór na płycie, który określiłbym słowami: dużo hałasu o nic. Sporo się tu - niby - dzieje, ale nie wynika z tego dużo i piosenkę zapomina się zaraz po jej zakończeniu. Szkoda.

I'll miss my life
Behind my driving wheel once it's fine
Action time
One only can obtain wish it's style

Najbardziej progresywnym i wybitnym utworem na płycie jest jednak kończący album, trzynastoipółminutowy tytułowy, Lonesome Crow. Zaczyna się w stylu Pink Floyd (wiatr, śpiewy ptaków), by po chwili przerodzić się w delikatny śpiew Meine'a. Potem jednak wchodzą gitary i całość przybiera stricte hardrockowego charakteru. Po sześciu minutach takiego grania mamy jednak totalny, psychodeliczny odlot zahaczający o space rock;  dziwne odgłosy, które następnie przeradzają się w jazzujący motyw. Bez sensu jest opisywać tu, co dzieje się w tym utworze - to po prostu trzeba usłyszeć! To progrockowe granie na najwyższym poziomie, a mnogość tematów wcale nie sprawia, że czujemy się zagubieni, a wręcz przeciwnie: spragnieni. Utwór wybitny i mój faworyt z tego krążka.

Sunday's gone
Months're gone
Some learn they're there
Lonesome crow
Where are they from
Where are their thoughts


Przyznam się, że jako raczej letni słuchacz Scorpionsów nie spodziewałem się po nich TAKIEJ płyty. Zespół nie gra jeszcze gładkiego pop-rocka, a soczystego hard rocka. (Pod tym względem są bardzo podobni do Roda Stewarta, który również porzucił swoje rockandrollowe korzenie na rzecz rzewnych ballad). Panowie ze Scorpions zaprezentowali tu zapierający dech w piersiach zbiór progresywnych utworów, z których każdy się czymś wyróżnia, a całość brzmi niezwykle spójnie i przemyślanie. Zdecydowanie zespół nie wypuścił w świat niedopiętego na ostatni guzik dzieła. W zasadzie tylko za miałkie Action zmuszony jestem odjąć jeden punkt od ideału, jednak bardziej niż ocena liczy się to, że ujęła mnie ta muzyka, a sam postanowiłem zgłębić dyskografię Scorpionsów właśnie dzięki tej płycie. Jestem w pozytywnym szoku.

Ocena: 9/10

środa, 20 lutego 2019

"Goodbye Yellow Brick Road" - Elton John [Recenzja]


W 1973 roku Elton John był już uznaną gwiazdą nowej generacji. Przebojami takimi jak Your Song, Tiny Dancer, Rocket Man czy Crocodile Rock zagwarantował sobie sporą popularność i wiele fanów. Jego album Don't Shoot Me I'm Only The Piano Player okazał się wielkim komercyjnym i artystycznym sukcesem, a Elton w styczniu 1973 roku wyjechał na Jamajkę celem nagrania kolejnego longplaya. Dlaczego na Jamajkę? Tam właśnie swoją ostatnią płytę, Goat Head Soup nagrali Rolling Stonesi i Eltonowi zależało na osiągnięciu takiego właśnie brzmienia.
22 teksty zostały napisane przez Berniego Taupina w 2 i pół tygodnia, a muzykę do nich John ułożył w niecałe 3 dni właśnie na Jamajce. Po przyjeździe jednak okazało się, że nagrywanie tam będzie niemożliwe. Kiepska jakość nagrań, a także napięcie związane z wewnętrznym konfliktem trawiącym kraj przez kwestie ekonomiczne (studio było ogrodzone drutem kolczastym, a za oknami maszerowali żołnierze z karabinami). Udało się nagrać tam jedynie utwór Saturday Night's Alright For Fighting, jednak był tak kiepskiej jakości, że muzycy byli zmuszeni zarejestrować go na nowo, w bardziej sprzyjających warunkach. Elton musiał więc dokończyć nagrywki w "Truskawkowym Studiu", a na pamiątkę wyprawy napisał wraz z Berniem utwór Jamaica Jerk-Off.
Ponad 70 minut muzyki - pierwszy dwupłytowy album Eltona - nagrane i zmiksowane zostało w zaledwie 17 dni. Davey Johnstone (gitarzysta) wspomina, że muzykę John tworzył w przerwach między nagraniami. Cały zespół nagrywał to, co akurat było napisane, a gdy szli na przerwę obiadową, Elton siadał przy fortepianie i pisał kolejne piosenki, które - po powrocie z lunchu - można było już nagrywać. Wspomina ponadto:

Elton grał na fortepianie, także na melotronie, syntezatorze, organach i elektrycznym fortepianie. Było wspaniale, bo on instynktownie wiedział, czego chce. I tak jest do dzisiaj. Nie potrzebujesz więcej nikogo, jeśli masz Eltona Johna. Był wspaniały w wokalach, dublowanych. Jego nakładki były bardzo w stylu The Beatles - bardziej szorstkie, mniej wygładzone, pracowało nam się tak lepiej. Wibracje, magia w powietrzu. Uważam, że "Yellow Brick Road" jest bardzo w stylu Beatlesów.

Całość rozpoczyna się odgłosami wiejącego, jakby z oddali, wiatru. Po chwili dopiero wybrzmiewają pierwsze dźwięki grane na syntezatorze ARP, wprowadzające podniosłą atmosferę. Tak właśnie rozpoczyna się kompozycja Funeral For A Friend, która była wynikiem rozważań Eltona nad tym, jaka muzyka chciałby żeby zabrzmiała na jego pogrzebie. Pierwsze dźwięki spod ręki Johna słyszymy już po chwili, gdyż fortepian gra powolną i dostojną melodię. Przy ostrym wejściu perkusji i gitary muzyka znowu nabiera patosu, po czym nagle przyspiesza, a zespół gra już rockowo. Następnie kolejne obciążenie, od którego dzieli nas już tylko parę dźwięków od utworu Love Lies Bleeding. Elton przyznawał, że początkowo te kompozycje ni były planowane jako jedność, ale Funeral For A Friend kończy się dźwiękiem A - dokładnie tym samym, które rozpoczyna Love Lies Bleeding. Artysta skojarzył ze sobą te utwory i okazało się, że razem brzmią idealnie. Love Lies Bleeding to już szybszy, czysto rockowy kawałek z wpadającą w ucho, bezbłędną melodią i żywiołowym wykonaniem Johna. Nie jest jednak absolutnie jednostajny i banalny, gdyż przed ostatnim refrenem mamy efektowne zwolnienie i napięcie jest delikatnie budowane aż po wybuchowy, bombastyczny finał, w którym cały zespół idzie już na całego. Utwór wybitny i najlepszy spośród wszystkich openerów do albumów Eltona w całej jego bogatej dyskografii. To 11-minutowy kolos, ale ani przez chwilę się nie nudzimy, gdyż John wraz z ekipą funduje nam co chwila nowe niespodzianki i zwroty akcji. Wybitny utwór.

I wonder if those changes
Have left a scar on you
Like all the burning hoops of fire
That you and I passed through

You're a bluebird on a telegraph line
I hope you're happy now
But  if the wind of change comes down your way girl
You'll make it back somehow

And love lies bleeding in my hand
It kills me to think of you with another man
I was playing rock'n'roll and you were just a fan
But my guitar couldn't hold you so I split the band

Delikatne dźwięki pianina rozpoczynają chwytającą za serce, najpopularniejszą pieśń żałobną w historii muzyki, czyli Candle In The Wind. Napisany przez Taupina piękny tekst opowiada o jego miłości do Marilyn Monroe i jej tragicznym losie, który jednak można również odnieść do każdej gwiazdy, która nie wytrzymała presji sławy, a także o jej pośmiertnej nieśmiertelności i gloryfikacji ich śmierci. Utwór zaraz po wydaniu nie osiągnął jednak większej popularności, a mimo to Elton zawsze wykonywał go na koncertach. Większą sławę odniósł dopiero w wersji nagranej przez Johna z orkiestrą podczas koncertu w Sydney w połowie lat 80. Oba te wydania blakną jednak wobec wersji wydanej w 1997 roku przy okazji tragicznej księżny Diany. Bernie Taupin napisał wówczas nowy tekst (Goodbye England's Rose), a Elton - jako oddany przyjaciel Diany - wykonał tę pieśń podczas mszy żałobnej, a następnie wydano to jako singiel (z Something About The Way You Look Tonight, jako stroną B). To właśnie w tej wersji utwór zyskał nieśmiertelność, a jego sprzedaż zatrzymała się dopiero na pułapie 33 milionów egzemplarzy, ustanawiając Candle In The Wind 1997 jako drugi najlepiej sprzedający się singiel wszech czasów (zaraz po White Christmas Binga Croby'ego, którego sprzedano prawie 20 milionów egzemplarzy więcej). Ciężko dziwić się popularności tej piosenki, gdyż ma piękną, wzruszającą melodię i jeden z najlepszych tekstów w karierze Taupina. Znakomity utwór i kolejny atut krążka. 

And it seems to me you lived your life 
Like a candle in the wind
Never knowing who to cling to 
When the rain set in
And I would have liked to known you
But I was just a kid
Your candle burned out long before
Your legend ever did

Większą popularnością od Candle In The Wind cieszył się w 1973 roku - glamowy, nawiązujący do złotych czasów - Bennie And The Jets, czyli ironiczna historia zespołu rockowego opowiadana z punktu widzenia fana, będąca satyrą na przemysł muzyczny lat 70. Otwierają go proste, pojedyncze akordy fortepianu i dopiero po wejściu zespołu całość się rozkręca, a Elton skanduje kolejne słowa tekstu Taupina. W USA udało się piosence dotrzeć na sam szczyt list przebojów, a sam Axl Rose (z zespołu Guns N' Roses) mówi, że to właśnie ta piosenka ostatecznie przekonała go do zostania wokalistą. Początkowo Elton oponował za wydaniem Bennie And The Jets na singlu, będąc pewny że poniesie klapę. Gdy jednak dowiedział się, że utwór jest na pierwszy miejscu list przebojów soul i r&b, zdecydował się na wydanie. Opłaciło mu się to, gdyż Bennie And The Jets to jeden z jego największych hitów i grał go regularnie aż do pożegnalnej Farewell Yellow Brick Road Tour. Piosenka jest naprawdę świetna, jednak jeśli mam być szczery, bardziej do gustu przypada mi wersja śpiewana przez Eltona po operacji strun głosowych. Jego głos nabrał wtedy większej głębi i rockowego pazura i w takiej formie Bennie And The Jets brzmi o wiele lepiej. Jednakże piosenka jest na tyle dobra, że zachwyca w każdej wersji.

Hey kids, plug into the faithless
Maybe you're blinded
But Bennie makes them ageless
We shall survive, let us take ourselves along
When we wight our parents are in the streets
To find who's right and who's wrong

Cały dorobek piosenkowy Eltona Johna blednie jednak przy Goodbye Yellow Brick Road, czyli tytułowym utworze z tego albumu. Piosenka czytelnie nawiązuje do soft rocka z lat 70. i posiada jedne z najlepszych wokali Eltona, który gładko przechodzi od niskich (jak na jego ówczesne możliwości głosowe) rejestrów do falsetu. Rolę przewodnią pełni tu fortepian, a chórki to pokaz harmonii rodem z płyt Beatlesów. Piosenka została drugim singlem promującym album i z miejsca została uznana przez krytyków za najlepszy utwór w repertuarze Johna. Trudno się z nimi w tym przypadku nie zgodzić, gdyż jest to utwór ze wszech miar wybitny i poruszający, zwłaszcza za sprawą tekstu Taupina (nawiązującego do filmu Czarnoksiężnik z krainy Oz). Tekst jednak dużo by nie dał, gdyby nie ta przepiękna melodia. Elton - mimo że posługuje się swoimi charakterystycznymi zabiegami harmonicznymi - robi to nad wyraz przekonująco i pewnie. Dzięki tej dostojnej muzyce utwór nabiera głębi i może pełnić rolę hymnu każdego młodego człowieka, niezależnie od tego, w jakich latach by dojrzewał. Najlepszy utwór. Nie tylko krążka, ale całej kariery Eltona.

You know you can't hold me forever
I didn't sign up with you
I'm not a present for your friends to open
This boy's too young to be singing the blues
So goodbye yellow brick road
Where the dogs of society howl
You can't plant me in your penthouse
I'm going back to my plough
Back to the howling old owl in the woods
Hunting the horny back toad
I've finally decided my future lies
Beyond the yellow brick road
Następny utwór to już Elton śpiewający tylko do akompaniamentu fortepianu piosenkę... bez tytułu, czyli This Song Has No Title. Jest to kolejne świadectwo magii płynącej z muzyki Johna - nie potrzebuje okazałej oprawy, by dobrze zabrzmieć. Wystarczy fortepian i jego głos, by podtrzymać magię wytworzoną przez ten bezbłędny początek płyty. Tekst jest jednym z najbardziej enigmatycznych w dorobku Taupina, a John, wiedząc to, zdecydował się na maksymalnie ograniczoną oprawę, by dostatecznie wybrzmiał. Jak wcześniej powiedziałem: czysta magia.
And each day I just learn a little bit more
I don't know why but I do know what for
If we're all going somewhere, let's get there soon
This song's got no title, just words and the tune

Kolejna piosenka, Grey Seal, po raz pierwszy była nagrana jako jedno z dem do albumu Elton John, 3 lata wcześniej. Wtedy jednak skończyło się tylko na roboczym nagraniu z fortepianem i wydaniu jako strona B singla Rock And Roll Madonna, jednak piosenka nie pasowała Johnowi do konceptu tamtego albumu i ostatecznie skończyło się tylko na singlu. Swoje właściwe miejsce znalazła dopiero na Goodbye Yellow Brick Road. Swoim żywiołowym fortepianowym riffem (przypominający nieco otwarcie przeboju Eltona Pinball Wizard, będącego coverem grupy The Who) stanowi świetny i efektowny kontrapunkt do ascetyzmu This Song Has No Title. Towarzyszą mu świetne, rozedrgane talerze, na których gra Nigel Olsson, a refren zapada w pamięć już po pierwszym przesłuchaniu, a wszystko prowadzi do wybuchowego finału, który jest już czystym, rockowym graniem.

Your mission bells were wrought for an ancient men
The roots were formed by twisted roots
Your roots were twisted by then
I was re-born before all life could die
The Phoenix bird will leave this world to fly
If the Phoenix bird can dly then so can I

Pamiątką po krótkich sesjach nagraniowych jest Jamaica Jerk-Off, utrzymany w stylu reggae, jednak wciąż noszący znamiona charakterystycznego stylu Eltona. Piosenka to pozytywny i pełen energii song opowiadający o życiu na Jamajce, które wcale nie jest takie beztroskie, jak może się wydawać. Nastroju reggae dopełniają zabawne chórki i spontaniczne okrzyki w tle między kolejnymi frazami. Drugiej takiej kompozycji John już nigdy nie popełnił, także Jamaica Jerk-Off to świadectwo wszechstronności artysty i tego, że nie bał się sięgnąć nawet po ten gatunek muzyczny i naznaczyć swoimi charakterystycznymi elementami.

Let the ladies and the gentleman
Be as rude as they like
On the beaches, in the jungle
Where the people feel alright

So do it Jamaica
Got plenty for you and me
Honky tonking with my baby
In that deep blue sea

Utworem kończącym pierwszą część albumu jest rozbudowany do sześciu minut, epicki I've Seen That Movie Too. Jest to jeden z najwybitniejszych utworów Eltona z rozmarzoną linią wokalną i epickim podkładem składającym się - oprócz klasycznych muzyków z zespołu Eltona - z okazałych partii smyków. Wrażenie robi także przerywnik instrumentalny, gdzie mamy do czynienia z jedną z najbardziej pomysłowych i poruszających solówek gitarowych Davy'ego Johnstone'a. Gdy się kończy, refren powraca ze zdwojoną siłą, a Elton pokazuje całą siłę swego głosu, dając ponieść się muzyce. Wielki utwór i godne zamknięcie pierwszej połowy albumu.

I can see your eyes, you must be lying
When you think I don't have a clue
Baby you're crazy
If you think that you can fool me

Because I've seen that movie too
The one where the players are acting surprised
Saying love's just a four letter word
Between forcing smiles, with the knives in their eyes
Well their actions become so absurd

So keep your auditions for somebody
Who hasn't got so much to lose
'Cause you can tell by the lines I'm reciting
That I've seen that movie too


Drugi krążek rozpoczyna się uroczym i ciepłym Sweet Painted Lady, ponownie wzbogaconym orkiestrową aranżacją, a także partią wibrafonu. Jako że akcja tekstu rozgrywa się nad morzem, w tle usłyszeć można szum fal i odgłosy mew. Melodia utworu należy do jednej z najpiękniejszych w dorobku Johna, a sama piosenka kontynuuje tradycję ckliwych i rzewnych ballad z wiodącego nurtu repertuaru Eltona. 

Oh sweet painted lady
Seems it's always been the same
Getting paid for being laid
Guess that's the name of the game

Rockowo robi się natomiast za sprawą The Ballad of Danny Bailey (1909-1934). Utwór otwierają ostre, pojedyncze dźwięki pianina i Elton śpiewający przez chwilę a capella. Przerywa to jednak ostre wejście bębnów Nigela Olssona. Tekst to opowieść o fikcyjnym Robin Hoodzie z początków XX wieku i oddanie zamiłowania Johna i Taupina dla Dzikiego Zachodu. Jest to jedna z najpotężniejszych, rockowych ballad w katalogu Eltona. Prym wiedzie tu ostra gitara elektryczna, a uwagę przykuwa rozbudowana koda. Kolejny mocny punkt Goodbye Yellow Brick Road.

Some punk with a shotgun killed young Danny Bailey
In cold blood, in the lobby of a downtown motel
Killed him in anger, a force he couldn't handle
Helped pull the trigger that cut short his life
And there's not many knew him the way that we did
Sure enough he was a wild one, but then aren't most hungry kids

Zostajemy w rockowych klimatach za sprawą Dirty Little Girl, czyli prostej, ale efektywnej piosenki stanowiącej idealną opozycję (zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej) do Sweet Painted Lady. Ponownie to gitara elektryczna ma tu decydujący głos za sprawą ostrych riffów wychodzących spod ręki Johnstone'a, chociaż momenty przebicia się fortepianu Eltona nadają utworowi barowy, bluesowy klimat. Skoro już o Eltonie mowa, jego głos przybiera tu niespotykanej, chropowatej i ostrej barwy, a John  śpiewa tak zadziornie, jak tylko potrafi i - trzeba przyznać - przynosi to świetny efekt. 

I'm gonna tell the world, you're a dirty little girl
Someone grab that bitch by the ears
Rub her down scrub her back
And turn her inside out
'Cause I bet she hasn't had a bath in years

Jednym z najbardziej niesłusznie zapomnianych utworów longplaya jest All The Girls Love Alice, czyli pomysłowy glam z wpadającym w ucho riffem gitarowym i ciekawym zwolnieniem w refrenach. Elton jednak sporą sympatią darzy tę kompozycję i postanowił zawrzeć ją w setliście swojej pożegnalnej trasy. Jest to też jeden z najmocniejszych tekstów płyty, opowiadający o szesnastoletniej prostytutce. Według mnie jest to jeden z niesprawiedliwie pomijanych utworów przy spisach najwybitniejszych dokonań Johna, bowiem to kawał naprawdę porządnego, glamrockowego grania, jednak z ciekawymi rozwiązaniami muzycznymi, dzięki którym nie popada w banał.

All the young girls love Alice 
Tender young Alice they say 
Come over and see me 
Come over and please me 
Alice it's my turn today 

All the young girls love Alice 
Tender young Alice they say 
If I give you my number 
Will you promise to call me 
Wait till my husband's away

Gdy wydaje nam się, że Elton wytoczył już wszystkie petardy, jakie miał w zanadrzu, atakuje nas dynamiczny Your Sister Can't Twist (But She Can Rock'n'Roll). Cały utwór utrzymany jest w dynamicznym, rockandrollowym tempie, a ozdabiają go efektowne chórki będące pastiszem zespołu The Beach Boys (w pewnym momencie ocierają się nawet o plagiat Back In The USSR Beatlesów). Mocny punkt albumu, który potrafi skutecznie poderwać z miejsca.

I really got buzzed when your sister said
"Throw away the records 'cause the blues is dead
Let me take you honey where the scene's on fire"
And tonight I learned for certain that the blues expired

Jeśli Your Sister Can't Twist (But She Can Rock'n'Roll) nazywamy "dynamicznym" to co powiedzieć o najmocniejszym utworze krążka, czyli wielkim przeboju Saturday Night's Alright For Fighting. Był to pierwszy singiel z albumu, który pokazał publiczności, że Elton nie ma zamiaru dać się zaszufladkować, jako twórca muzyki pop. Ostre gitary i zdarty głos Eltona są tu wyeksponowane dostatecznie, by dać się ponieść energii płynącej z tego nagrania, a charakterystyczny, skandowany refren jeszcze długo nie da nam spokoju i będzie chodzić nam po głowie. Stały punkt koncertów Eltona, przy którym zawsze może on sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa. Mimo upływu niemal 50 lat, utwór ten w ogóle się nie zestarzał i wciąż jest idealnym przykładem flirtu Eltona z glam rockiem oraz jego rockandrollowych korzeni. Genialny sztos i jeden z najlepszych utworów Johna w całym dorobku.

Don't give us none of your aggravation
We had it with your discipline
Saturday night's alright for fighting
Get a little action in

Get about as oiled as a diesel train
Gonna set this dance alight
'Cause Saturday night's the night I like
Saturday night's alright, alright, alright

Bo tej serii rockowych kopniaków Elton daje nam czas na chwilę oddechu przy pięknym Roy Rogers będącym oczywistym hołdem dla starych westernowych seriali, które oglądał w dzieciństwie. Wzruszająco wyśpiewując, ile znaczyły dla niego kolejne odcinki przygód z Royem Rogersem, tworzy niepowtarzalny klimat, w czym udział ma na pewno kolejna piękna aranżacja orkiestry. Jedna z najpiękniejszych - i ponownie niesłusznie zapomnianych - piosenek Eltona. Można się rozmarzyć.

And Roy Rogers is riding tonight
Returning to our silver screens
Comic book characters never grow old
Evergreen heroes whose stories were told
Oh the great sequin cowboy who sings of the plains
Of roundups and rustlers and home on the range
Turn on the T.V., shut out the lights
Roy Rogers is riding tonight

Social Disease zaczyna się jakby w oddali. Początek utworu i wokal Eltona słyszymy jakby było przytłumione i dopiero pod koniec pierwszej zwrotki wszystko wraca do normy i możemy w pełni się cieszyć tym optymistycznym i porywającym utworem urozmaiconym partiami granymi na banjo i solo saksofonu. Ciekawy utwór, jednak nie wytrzymuje porównania z poprzednimi genialnymi sztosami. To dalej świetne granie, jednak w konfrontacji w całym albumem wypada blado i nie dorasta do ich poziomu, chociaż jasne że bez niego płyta nie byłaby już tym samym. Dobrze, że jest, ale nie porywa jak reszta.

And I get bombed for breakfast in the morning
I get bombed for dinner time and tea
I dress in rags, smell a lot, and have a real good time
I'm a genuine example of a social disease

Na sam koniec Elton zostawił dla nas jeszcze jeden popis swojego kompozytorskiego geniuszu, a mianowicie najcieplejszą balladę na płycie - Harmony. Zaczyna się delikatnie, by w refrenie wybuchnąć całą mocą swej pomysłowości, a Elton wyśpiewuje jedną z najlepszych melodii w swojej karierze. Piosenka początkowo miała być kolejnym singlem promującym płytę, jednak do tego czasu Elton i jego muzycy stworzyli już kolejny longplay, który też trzeba było promować. Wielki utwór na koniec wielkiego albumu.

Hello, baby hello
Haven't seen your face for a while
Have you quit doing time for me
Or are you still the same spoiled child

Hello, I said hello
Is this the only place you thought to go
Am I the only man you ever had
Or am I just the last surviving friend that you know
Harmony and me
We're pretty good company
Looking for an island
In our boat upon the sea
Harmony, gee I really love you
And I want to love you forever
And dream of the never, never, never leaving harmony

Hello, baby hello
Open up your heart and let your feelings flow
You're not unlucky knowing me
Keeping the speed real slow
In any case I set my own pace
By stealing the show, say hello, hello


Goodbye Yellow Brick Road to absolutny majstersztyk. Opus magnum Eltona, który wreszcie znalazł złoty środek i sposób jak połączyć popowe melodie z ostrym, rockowym graniem. Wszystko tu zdaje się mieć swoje miejsce i pasować do reszty, a jednocześnie nic znacząco nie odstaje od reszty peletonu. Elton pokazał tu całą potęgę swojego muzycznego geniuszu i wyobraźni, tworząc album wybitny, równy i skończony. Mamy tu i delikatne ballady (Goodbye Yellow Brick Road) i ostre, rockandrollowe czady (Saturday Night's Alright For Fighting). Wszystko to jednak jest niezwykle spójne. Całość pokazuje też, jak bardzo niedocenianym muzykiem jest Elton. Zamiast być uznawanym za jednego z ostatnich żyjących reformatorów muzyki (obok Paula McCartneya, Rolling Stonesów czy Boba Dylana) w powszechnej świadomości funkcjonuje jako artysta stricte popowy. Jak dla mnie jest to nie tylko najlepszy album Eltona, ale i najlepszy album w ogóle w całej historii muzyki (rzecz jasna z tych, które słuchałem). Jeśli ktoś miałby posłuchać tylko jednej płyty Eltona, to powinna być to właśnie Goodbye Yellow Brick Road.

Ocena: 10/10


Goodbye Yellow Brick Road: 76:20

1. Funeral for a Friend/Love Lies Bleeding - 11:09
2. Candle in the Wind - 3:50
3. Bennie and the Jets - 5:23
4. Goodbye Yellow Birck Road - 3:13
5. This Song Has No Title - 2:23
6. Grey Seal - 4:00
7. Jamaica Jerk-Off - 3:39
8. I've Seen That Movie Too - 5:59
9. Sweet Painted Lady - 3:54
10. The Ballad of Danny Bailey (1909-34) - 4:23
11. Dirty Little Girl - 5:00
12. All the Girls Love Alice - 5:09
13. Your Sister Can't Twist (But She Can Rock 'n Roll) - 2:42
14. Saturday Night's Alright for Fighting - 4:57
15. Roy Rogers - 4:07
16. Social Disease - 3:42
17. Harmony - 2:46

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...