wtorek, 5 maja 2020

Simon & Garfunkel - na skróty (przegląd dyskografii)


Simon & Garfunkel, mimo że na scenie muzycznej byli stosunkowo niedługo, to zdążyli zapisać się w historii muzyki rozrywkowej złotymi zgłoskami. Żaden folkowy duet przed nimi nie wszedł tak mocno do powszechnej świadomości, a także miał na tyle odwagi, by tak otwarcie przekraczać granice gatunku. Któż nie zna takich przebojów jak The Sound of Silence, Kathy's Song, April Come She Will, I Am the Rock, Homeward Bound, Mrs. Robinson, Bridge over Troubled Water czy The Boxer? A przecież to tylko ułamek ich twórczości. Mimo, że swoim debiutanckim albumem zaliczyli delikatny falstart, to już od drugiej płyty ich kariera się znakomicie rozwijała, a Paul Simon (kompozytor i autor wszystkich piosenek zespołu) z każdym kolejnym albumem podnosił sobie poprzeczkę i wciąż dążył do stworzenia dzieła idealnego, co dawało świetne efekty.
Dzisiaj, pół wieku po rozpadzie duetu, obaj panowie wciąż prowadzą solowe kariery z różnym skutkiem, jednak już nigdy nie zbliżyli się nawet do poziomu popularności Simon & Garfunkel. Ich wspólne dokonania są wciąż doskonale znane - nawet ludziom średnio zaznajomionym z ich muzyką - i nie zestarzały się ani trochę. Poniżej proponuję skrótowy przegląd ich studyjnych dokonań.


Ocena: 7/10

Początki Simona i Garfunkela nie zapowiadały jeszcze, jak wielkim fenomenem okaże się duet. Wednesday Morning, 3 A.M. to dla mnie najsłabsza płyta muzyków, głównie dlatego, że jest po prostu bardzo zachowawcza i mało się wyróżniająca. Nie różni się niczym od innych folkowych albumów tamtych czasów. Mamy tu parę coverów, parę utworów autorskich, a wszystko zagrane do akompaniamentu gitary akustycznej i śpiewane uroczymi harmoniami. I to właściwie tyle. Dobra, znalazł się tu The Sound of Silence, jednak nie w takiej wersji, którą dziś kojarzymy; jest to właściwie dopiero szkic i zalążek tego, co miało się narodzić. I właściwie to samo można by powiedzieć o całej płycie. Absolutnie nie jest to wada, bo to - bądź co bądź - 30 minut bardzo przyjemnego i wyciszającego grania. Gdyby jednak Simon & Garfunkel mieli wydawać tylko takie płyty, to dziś prawdopodobnie nikt by nie pamiętał (mimo, że niczego nie można ująć niezłym kompozycjom autorskim Simona).


Ocena: 9/10

Kto by pomyślał, że utwór z debiutanckiego albumu - który przeszedł wówczas praktycznie bez echa - w nowej aranżacji stanie się nie tylko przyczynkiem do rozwoju dalszej kariery duetu, ale i, w szerszej perspektywie, ponadczasowym hymnem. Żeby była jasność: Sounds of Silence nie jest wcale lepszy dlatego, że został tu obudowany w bardziej rockowe instrumentaium. Mimo, że Paul Simon miał bardzo mało czasu by skompletować nowe piosenki (w związku z czym musiał sięgnąć po parę starszych), to wszystkie utwory tutaj są o wiele bardziej wyraziste, charakterystyczne i odważniejsze, niż to miało miejsce na Wednesday Morning, 3 A.M. Mocnym punktem całości jest - oczywiście - utwór tytułowy, ale ta płyta przyniosła też rewelacyjne Leaves That Are Green, Blessed, Kathy's Song, Richard Cory, A Most Peculiar Man, April Come She Will i I Am the Rock. Od początku do końca album ani na chwilę nie traci tempa, a każdy z kolejnych utworów trzyma poziom i wyróżnia się czymś szczególnym. Pierwszy krok ku wielkości.


Ocena: 8/10

To pierwsza z rzędu "tych ambitniejszych" płyt Simon & Garfunkel. Muzycy zamknęli się w studiu na dłuższy czas, by starannie dopracować swój kolejny longplay. To właśnie tu zaczęła się pogoń Paula za doskonałością. Nie chciał się powtarzać, a ponadto nie był zbyt zadowolony z nagranego naprędce Sounds of Silence; wiedział, że stać go na więcej. Mi jednak ten album nieco mniej przypadł do gustu niż poprzednik. Czuć, że Simon chciał stworzyć coś ambitniejszego, ale nie wiedział za bardzo jak się za to zabrać. Wyszła więc płyta nieco za bardzo przeładowana, smętna, pesymistyczna (co samo w sobie akurat nie jest złe) i - niestety - momentami nużąca. Może brzmi to, jakbyśmy mieli do czynienia z jakimś cholernie słabym albumem. Tak nie jest, bo mimo wszystkich swoich wad, Parsley, Sage, Rosemary and Thyme to longplay z ambicjami, zawierający sporo wysokiej jakościowo muzyki i będący czymś więcej niż po prostu zgrabnym zbiorem mniej lub bardziej chwytliwych piosenek.


Ocena: 10/10

Kolejna ambitna płyta, jednak ta już to jak najbardziej dzieło rewelacyjne i zachwycające. Od konceptu (podróż przez kolejne etapy życia, rozważająca nad procesem starzenia i gaśnięcia) przez rewelacyjny, smutny i przygnębiający klimat. Na żadnej płycie Simon & Garfunkel Paul nie zaserwował nam tak pesymistycznych tekstów, które tak dobitnie podkreślałyby momentami bezcelowość życia i okazywania uczuć. Jeśli miałbym na coś tu narzekać, to chyba tylko na to, że Simon ewidentnie buduje już sobie grunt pod karierę solową i za wiele piosenek wykonuje samodzielnie, a Art pojawia się tu raczej okazjonalnie. Jednak poza tym szczegółem, płyta zachwyca od początku do końca i nie jestem w stanie wskazać jednego, ewidentnie słabszego utworu, który by ewidentnie odstawał od reszty. Save the Life of My Child, America, For Emily, Whenever I May Find Her, Old Friends, Fakin' It, Punky's Dilemma, Mrs. Robinson, A Hazy Shade of Winter... A to i tak nie wszystko. Czy potrzeba lepszej rekomendacji dla płyty niż takie tytuły?


Ocena: 10/10

No i wreszcie stało się - Simon & Garfunkel doszli do absolutnej perfekcji i stworzyli album ze wszech miar wspaniały. Od początku nagrywania wiedzieli, że ich współpraca chyli się ku końcowi, a różnice artystyczne stają się zbyt głębokie, by dalej kontynuować wspólne tworzenie muzyki. Obaj przeczuwali więc pewnie, że Bridge over Troubled Water będzie ich ostatnim albumem. Dali więc z siebie wszystko i po raz ostatni nagrali nam porcję prawdziwie szczerej i porywającej muzyki. Wreszcie znów dużo słychać Garfunkela (Simon dał mu na szczęście dojść do głosu, i to nawet w większym stopniu, niż na którymkolwiek wcześniejszym wydawnictwie), ale i zwolennicy wokali Paula znajdą coś dla siebie. Przede wszystkim to wydawnictwo głównie broni się tym, że jest tak szalenie różnorodne, a wciąż tak bardzo spójne. Mamy tu fortepianowe ballady (utwór tytułowy), utwory delikatniejsze (So Long, Frank Lloyd Wright, The Boxer, The Only Living Boy in New York), jak i te dynamiczne (Cecilia, Keep the Customer Satisfied, Baby Driver). Od początku do końca ten album nie ma po prostu słabszego momentu i stanowi - istotnie - dzieło skończone i doskonałe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...